Podobno Lilka pisała od zawsze, a w wieku sześciu lat jej wierszyki były nie gorsze od tych, które dzisiaj szacowne pisarki piszą dla dzieci. Potrafiła pisać wszędzie i na wszystkim - siedząc przy rodzinnym stole, w ogrodzie, pracowni albo podczas rowerowej przejażdżki z siostrą na Bielany. Dziewczęta zatrzymywały się wówczas, a ona kładła się w rowie na brzuszku na jakimś kocyku i tworzyła. Taką Marylkę, która sama siebie nazywała Lilką, zapamiętała jej siostra. Lecz to dopiero początek barwnej opowieści o autorce „Pocałunków”, jakie zebrała i opracowała Mariola Pryzwan w najnowszej książce zatytułowanej „Lilka. Wspomnienia o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”.
Niniejszy zbiór zawiera między innymi wspomnienia i wypowiedzi o autorce „Niebieskich migdałów” Magdaleny Samozwaniec, Beaty Obertyńskiej, Jarosława Iwaszkiewicza, Antoniego Słonimskiego, Jana Lechonia, czy Jalu Kurka oraz wielu innych osób. Prócz tego mamy tutaj spory fragment korespondencji poetki do Zofii Jaroszewskiej, czy do trzeciego męża, Stefana Jerzego Jasnorzewskiego, kontynuowanej do 17 czerwca 1945 roku. Wprowadzona na literackie salony dzięki pochlebnym recenzjom Tuwima i Lechonia, bardzo szybko zadomawia się na dobre pośród poetów dwudziestolecia i w całym literackim światku, od samego początku wzbudzając bardzo skrajne opinie wśród obserwatorów. Mężczyźni widzieli w niej uosobienie poezji, kobietę eteryczną, najdziwniejszą w Polsce, która niczym zjawa, bojąc się ostrego światła, zgiełku i wszelkiego ruchu (opinia Zygmunta Leśnodorskiego), zaszywała się na kanapie w półmrocznym pokoju, otulona szalami, zwinięta w kłębek. Awangardowy poeta Jalu Kurek porównywał ją do barwnego motyla poruszającego się w świecie na własnych prawach, podobnie zresztą, jak czynił to Zygmunt Szatkowski i wielu innych. Kobiety zaś, prócz wyglądu, zwracały bardziej uwagę na jej cechy charakteru, często dopatrując się w Lilce osoby uszczypliwej, złośliwej i nie znoszącej krytyki, lecz mocno stąpającej po ziemi (Zofia Starowieyska-Morstinowa). Co do dwóch rzeczy wszyscy pozostają zgodni: mianowicie co do jej urody, twierdząc jednogłośnie, że była piękną kobietą o pastelowej urodzie i uprzejmości, która od pierwszej chwili uderzała wszystkich podczas obcowania z nią. Niewątpliwie Pawlikowska-Jasnorzewska miała zamiłowanie do wykwintu, lubiła zwierzęta, zwłaszcza koty, uwielbiała cacka artystyczne, bibeloty, drobiazgi wzorzyste, tiule, kolorowe peniuary, oraz japońszczyznę. Rola, jaką odgrywał strój w jej życiu, nie była przypadkowa, gdyż w rzeczywistości te wszystkie falbany i woale służyły do zamaskowania tego, co było wielkim dramatem jej istnienia – gruźlicy stosu pacierzowego. Zachorowała jeszcze jako mała dziewczynka, ale niefortunna kuracja w Niemczech spowodowała trwałą ułomność jej ciała, którą starała się w ten sposób zamaskować. Niezwykle wrażliwa, odbierała świat inaczej niż wszyscy, silnie integrując się z siłami natury, co widać wyraźnie w jej poezji, a o czym wspominają rozmówcy.
Wszyscy biografowie zgodnie przyznają, iż napisać obiektywną książkę o znanym poecie, jego życiu, twórczości, by nie popaść w gloryfikację, jest bardzo trudno. A co dopiero, jeśli mamy do czynienia z tak barwną postacią, jaką niewątpliwie była Maria Poświatowska-Jasnorzewska, która żyła w niewiele mniej kolorowej przedwojennej epoce. Najlepiej jest oddać głos najbliższym, którzy mieli okazję każdego dnia obcować z pisarką, co też czyni Mariola Pryzwan. To właśnie ich naoczne relacje, zabawne opowieści, anegdoty zaczerpnięte z jej życia sprawiają, iż oglądamy Lilkę zatrzymaną jakby w kadrze aparatu, gdy przystanęła przed Willą pod Jedlami w Zakopanem, albo na schodach w Pławowicach, tuż obok Leopolda Staffa, spoglądającą na nas żywymi oczami z portretu Witkacego.
Irena Jarocka była niezwykła. Nie tylko koncertowała u boku takich gwiazd jak Charles Aznavour, Mireille Mathieu, Michel Sardou, Enrico Macias czy Michael...
Annę Jantar, wielką gwiazdę polskiej estrady i fascynującą kobietę, wspominają rodzice, mąż, brat, córka, jej przyjaciele i znajomi ze środowiska...