Oblężenie tego sowieckiego miasta nie ma w najnowszej historii swojego odpowiednika. Po pierwsze dlatego, że nowoczesne techniki wojenne nie obejmowały oblężenia. To taktyka rodem ze średniowiecza, podczas gdy druga wojna światowa była wojną w tamtym rozumieniu nowoczesną, uwzględniającą szybkie przerzucanie ludzi i sprzętu na duże odległości. Po drugie dlatego, że do Leningradu nie weszli Niemcy. Choć miasto było straszliwie bombardowane, a znaczna część jego ofiar zginęła w wyniku tych działań, to na ulicach miasta nie było walki w powszechnym rozumieniu. Nie było czołgów, nie przemieszczały się jednostki zbrojne, nie było kwatery wroga.
Było za to coś gorszego.
Leningrad nie był do obrony przystosowany, choć po 21 czerwca 1941 roku podjęto pewne działania zmierzające do ochrony miasta. Kopano rowy przeciwpancerne, zabezpieczono bezcenne zbiory muzealne i budynki, których wartość była nie do przeszacowania. Ta ofiarna postawa mieszczan, chroniących unikalne obrazy Ermitażu, rzeźby, Pałac Zimowy, pomniki i miliony eksponatów z leningradzkich muzeów chyba nigdy nie została należycie doceniona. Nie ratowano natomiast ludzkiego życia. A przynajmniej nie od razu.
Gdy zamknął się pierścień odcinający od miasto od ZSRR, gdy zbombardowano nierozsądnie zgromadzone w jednym miejscu zapasy żywności, gdy odcięto prąd i wodę, miasto zamieniło się w piekło. W lodowe piekło. Łatwo to sobie wyobrazić. Jest listopad 1941 roku. Zimowa noc w Leningradzie trwa prawie dziewiętnaście godzin. W mieście nie ma elektryczności, więc ulice są ciemne. W domach nie ma prądu, ogrzewania, wszystko tonie w upiornym mroku. Po ulicach nie jeżdżą tramwaje, nie ma samochodów, zatem jest nie tylko ciemno, ale i cicho. A Leningrad przed oblężeniem liczył prawie trzy miliony ludzi. Z miasta ewakuowano niewiele ponad pół miliona, uciekinierzy z okolicznych wsi i mniejszych miejscowości zapewne wyrównali tę liczbę. A więc jest ciemno, cicho i zaczęła się zima. A rosyjska zima to mrozy dochodzące do minus trzydziestu stopni. Ciemno, zimno i nie ma pożywienia. I tak przez całą zimę.
Gdy jezioro Ładoga zamarzło (wcześniej próbowano przeprawiać się przez nie kutrami), podjęto próby przerzucenia do miasta żywności i wywiezienia z niego dzieci. Ta droga życia trwała ok. 20 godzin i nie zawsze kończyła się sukcesem. Zamarznięte jezioro było bombardowane.
Oblężenie Leningradu trwało dwadzieścia dziewięć miesięcy. Zakończyło się w styczniu 1944 roku, co nie oznacza, że gehenna mieszkańców miasta wówczas się zakończyła. Nadal trwały działania zbrojne, Niemcy ciągle nękali miasto. Miasto, w którym do dziś jest największy na świecie cmentarz ludzi zmarłych z głodu, Cmentarz Piskariowski, gdzie pochowano 470 tysięcy zmarłych z głodu mieszkańców miasta. W styczniu 1942 roku, gdy mrozy zbierały największe żniwa, nie nadążano z chowaniem zwłok, układano je tylko w dwumetrowe stosy, czekając, aż ziemia odtaje i umożliwi pochówek.
Peri analizuje sytuację „Blokadników”, opierając się na szeregu pamiętników, częściowo niepublikowanych. Poznajemy ludzi, którzy podjęli się trudu rejestrowania upiornej codzienności. Przytacza fakty już wcześniej znane, choćby ten, że w mieście, gdy zabrakło żywności, jedzono skórę i klej przemysłowy, że dochodziło do aktów kanibalizmu, karanych zresztą śmiercią. Pisze też o zmianach w wyglądzie ludzi. Nigdy dotychczas nie znalazłam tak dobrej analizy tego, co się dzieje z ciałem człowieka głodującego. Leningradzcy „Dystroficy” tracili jakiekolwiek cechy przynależności płciowej. Mężczyźni, poowijani w koce, wyglądali jak stare kobiety. Kobiety, w męskich butach i płaszczach, przypominały starych mężczyzn. Dzieci nie były dziećmi, tylko starymi ludźmi. Alexis Peri pisze też, że wielu z nich na twarzy wyrastały włosy. Nigdzie wcześniej nie znalazłam tego elementu, być może to jedynie wrażenie, jakie odnosili mieszkańcy oblężonego miasta.
Dziś w Leningradzie mieści się muzeum, w którym zgromadzono 50 tysięcy przedmiotów z okresu oblężenia. To drugie takie muzeum, pierwsze powstało zaraz po wojnie, ale zostało zamknięte. Można tam zobaczyć pamiętniki blokadników, przykładowe racje żywności, boleśnie małe, przedmioty codziennego użytku. To bardzo smutne miejsce.
Analiza Peri to socjologiczny zapis wydarzeń i ludzkich zachowań. Maksymalnie obiektywna, miejscami naukowa, miejscami świadomie unikająca patosu. To raczej lektura dla tych, którzy już o oblężeniu miasta czytali, a chcieliby uzupełnić swoją wiedzę. Jednak dla zainteresowanych tematem literatury jest wiele. Oprócz wielu bardzo dobrych opracowań, np. Leningrad. Tragedia oblężonego miasta Anny Reid jest jeszcze poruszający, dziewięciostronicowy dziennik trzynastoletniej Tani Sawiczewej, dziewczynki, która w lakoniczny sposób odnotowała kolejne zgony w jej rodzinie. Tania przeżyła blokadę, zmarła pół roku po wyzwoleniu miasta w wyniku wyniszczenia organizmu. Jej zapiski posłużyły podczas procesu w Norymberdze jako dowód na bestialstwo nazistów.
Leningrad Alexis Peri jest uzupełnieniem tej wiedzy. Dodając niepublikowane wcześniej wspomnienia, rzuca światło na materiał dotyczący tego, co się działo w Leningradzie pomiędzy czerwcem 1941 a styczniem 1944 roku.
Polecam.