Marta ewidentnie ma życiowego pecha. Jako trzylatka traci w wypadku samochodowym oboje rodziców. Zostaje jej babcia, która ją przygarnia i wychowuje na wsi. Dziewczyna dorasta i zaczyna się jej młodzieńczy bunt. Do tego dochodzi zawód miłosny i zdrada ze strony przyjaciółki. Wyjście jest jedno: uciekać od problemów jak najdalej. Marta nie wie jeszcze, że nowe życie w dużym mieście stanie się początkiem jej życiowej tragedii.
Początek powieści jest mało przekonujący. Zbyt wiele nieszczęść spada na jedną osobę. Marta staje się typową ofiarą. Za wszystkie nieszczęścia oskarża samą siebie. Gdy z dołka, w jaki wpadła na skutek własnej głupoty i bezwolności, ratuje ją przystojny lekarz, dziewczyna jest mu bezgranicznie wdzięczna. Dla Piotra rezygnuje z samej siebie, jest gotowa na największe poświęcenie, byle tylko był z nią - w końcu zawdzięcza mu wszystko. Z tym, że powoli pętla zaciska się na jej szyi. Staje się bezwolną zabawką w rękach męża. W czytelniku rodzi się opór. Chce jej jakoś pomóc, powiedzieć, by się postawiła, coś zrobiła, cokolwiek. A ona tymczasem usprawiedliwia wybryki męża, winą obarczając siebie, bo być może nie była zbyt dobrą żoną, matką, kochanką… Potwornie jest w tym irytująca. A gdy nakrywa męża z kochanką, a on ma do niej pretensje, że tak szybko wróciła, wszelkie granice wydają się przekroczone.
Ewa Bauer buduje jednak świat niezwykle prawdopodobny, choć na bohaterkę spada tak wiele nieszczęść, z którymi nie bardzo umie sobie poradzić. Jest nieufna wobec ludzi, nie potrafi im zaufać, nie chce sobie pomóc, nie ma własnego zdania. Zgadza się na zerwanie kontaktów z jedynym członkiem swej rodziny - z babcią. Co więcej: pozwala sobie niemalże odebrać ukochaną córeczkę. To wszystko sprawia, że czytelnik chce koniecznie poznać zakończenie tej historii, bo nie zgadza się na niesprawiedliwość, jaką ją spotyka.
Do tego dochodzi tajemniczy „kurhanek Maryli”. Czym jest, co symbolizuje? Zdaje się, że jest symbolem niewinności, tego, kim naprawdę jesteśmy, nim wkroczymy w wielki świat i nim ten świat zacznie nas niszczyć. Marta przegrała wszystko, bo odcięła się od swoich korzeni, a tym samym od samej siebie. Bała się żyć własnym życiem, uważała się za gorszą, mniej wartościową. Do tego dochodziło obezwładniające poczucie wdzięczności dla "księcia na białym koniu", który ja uratował, ale nie podarował już długiego i szczęśliwego życia. To ona miała mu je podarować w zamian. Ale nie była w stanie, bo nie była sobą. Była lalką ustawianą dla ozdoby w salonie. Miała dbać o dom, ładnie wyglądać, zgadzać się na wszystko i pięknie pachnieć. Jak długo można tak żyć?
Autorka poprzez charakterystyczne postaci, które pojawiają się w książce, udowadnia, że najważniejsza w życiu jest wierność sobie, postępowanie zgodnie z własnym sumieniem i charakterem. A przede wszystkim – kierowanie się miłością, a nie nienawiścią, bo ta prowadzić może jedynie do klęski. Pokazuje też, że nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji walka o własną tożsamość ma sens. Bo tylko ją tak naprawdę mamy, gdy stracimy wszystko inne.
Chciałeś się tułać po świecie, będziesz się tułał, ocierając o śmierć bliskich, aż czwarte pokolenie zmaże twoje winy Jest druga połowa XVIII wieku. Joseph...
Czy jeden mail może uruchomić lawinę nieszczęść? Anna przeżywa szok. Postanawia się wyprowadzić i ułożyć sobie życie na nowo u boku mężczyzny, któremu...