„Kubuś i Templariusze” to jedna z propozycji młodej prozy. Propozycji, dodajmy od razu – świetnych i ciekawych. Dających sporo do myślenia, a przy tym wykorzystujących obraz Polski XXI wieku. Autor, Piotr Stalewski (urodzony w 1984 roku) bez kompleksów nakreślił surrealistyczny pejzaż miasta roztapianego przez palące słońce. W „Kubusiu” przeplatają się dwie narracje – jedna z opowieści to „Kubuś i Templariusze”, druga – „Czekaj, czekaj”. Rozdziały tych opowieści tworzą literacki przekładaniec, a z czasem i łączą się oraz wzajemnie uzupełniają. Bohaterami jednej są Sypcio i Grześ (Sypcio to dodatkowo narrator), narratorem i bohaterem drugiej – miejski watażka.
Coraz większy upał sprawia, że miasto zamiera. Owady i szczury padają martwe, asfalt się topi, rozpuszczają się już nawet tramwaje i autobusy. Wszystko rozpływa się, tworząc nierzeczywisty, oniryczny krajobraz. W tej atmosferze Grześ i Sypcio dzielą się opowieściami, zwierzają się, zdradzają niezawodną receptę na nieszczęśliwą miłość, receptę – jak i otoczenie – nietypową. Dwaj nierozłączni przyjaciele w jednej z historii przywołują ofiarę swojej strategii ratującej przed uczuciem bez przyszłości, zwąc ją (ofiarę) miejskim watażką. Odwiedzają go w końcu… Miejski watażka nie zauważa tak przykrych skutków upału, żyje w innym świecie. Sypcio i Grześ wiedzą, że wkrótce białko w ich ciałach zetnie się i tak będzie wyglądać ich kres. Miejski watażka niczego się nie spodziewa, więc dziwi go obecność dwóch osobników, którzy wszystko o nim wiedzą – wkrótce jednak zaprzyjaźnia się z nimi i spędza z nimi czas. Nie umie się natomiast przełamać i wypróbować niezawodnego sposobu na pozbycie się tragicznego uczucia. Kim jest tajemniczy Kubuś? Na czym polega gra, do której zaproszony zostaje miejski? Jak potoczą się losy nietypowych bohaterów>?
U Stalewskiego niewiele jest elementów jasnych, logicznych i prostych. Więc kiedy się już takie pojawią, przyjmowane są jak najbardziej nieprawdopodobne i zaskakujące. Autor konsekwentnie dzieli opowieść i tytułuje rozdziały, przypominając najpierw, do której z fabuł należą. Ale zmienia też ich styl i sposób zapisu. Miejski watażka wysławia się normalnie, bez udziwnień, jego narracja ma cechy tradycyjnego pierwszoosobowego przedstawienia nie zawsze zrozumiałych wydarzeń. Nie próbuje miejski wyciągać pochopnych wniosków, raczej opisuje niż tłumaczy. U Sypcia i Grzesia jest inaczej: brak wielkich liter, mnóstwo zdrobnień i kompozycja szkatułkowa. „Didaskalia” tworzące namiastki tytułów podrozdziałów. Złote myśli zapisywane gdzie popadnie, a w powieści wyróżniane tłustym drukiem.
Język części z Sypciem i Grzesiem przypomina Masłowską, poddaną liftingowi. Nie ma słabych punktów, zaskakuje ta książka groteskowością i odwagą, oddaleniem od typowych struktur narracyjnych, a przy tym konsekwencją. Niebanalne rozwiązania wymagają niebanalnej oprawy – o tym w końcu Stalewski wie i tej zasady się trzyma. Każda próba kontynuowania tego stylu byłaby już plagiatem, więc nie można powiedzieć, że język „Kubusia” to recepta na literacki sukces. Na sukces jednorazowy – owszem. Nie wątpię jednak, że Stalewski jeszcze nas zaskoczy.
Podoba mi się w „Kubusiu” plastyczność opisu, walka z samym sobą zgrabnie ukryta pod fabularnym płaszczykiem, pomysłowość, a przede wszystkim stylistyczne wariacje. Podoba mi się to, że w trakcie lektury cały czas podsyca się moje zainteresowanie. Podoba mi się wreszcie jej nowatorstwo i ironia przenikająca cały tekst. Jeśli tak ma wyglądać młoda polska proza – oby tak dalej.
5 lat doświadczenia w jednej książce! Wiele osób w rynku mobilnym i aplikacjach mobilnych dopatruje się ogromnego potencjału finansowego. I słusznie...