Zakrojona na bardzo szeroką skalę, profesjonalna kampania reklamowa i umiejętnie budowany w jej ramach wokół tej książki mit sprawiają, że osoby choćby w minimalnym stopniu interesujące się polskim rynkiem księgarskim właściwie nie mogły o opublikowanej nakładem Świata Książki powieści „Księga bez tytułu” nie słyszeć. Tyle, że nawet najlepsza promocja nie sprawi, że książka niezła – a taką jest właśnie wspomniana publikacja – stanie się dziełem wiekopomnym.
Słów kilka o fabule. Do małej miejscowości Santa Mondega pewnego dnia zjeżdża się plejada barwnych postaci. Są tu mnisi-wojownicy, Król Elvis, łowca nagród oraz agent zajmujący się badaniem zjawisk nadprzyrodzonych. Wszyscy oni przybywają do tej zabitej dechami wioski w jednym tylko celu – aby zdobyć lub odzyskać potężnej mocy naszyjnik, pozwalający zapanować nad ruchem Księżyca. Jeśli klejnot wpadnie w niepowołane ręce, nad miasteczkiem zapanować może wieczna noc. A wieść niesie, że osiedlił się tu sam Pan Ciemności, władca wampirów.
Brzmi głupio? Cóż, jest po prostu absurdalnie. Twórca (lub twórcy – księga jest bowiem podpisana jako anonimowa, by wzbudzić jeszcze większe zainteresowanie nią i móc skuteczniej budować legendę czy akcję marketingową) postawili sobie za cel podrwić nieco z rozmaitych konwencji i typów bohaterów literackich czy filmowych. Wyszedł z tego szalony, postmodernistyczny kolaż – choć powiedzieć trzeba, że udał się on jedynie częściowo. Zbyt mało tu bowiem żartu, ironii, długo brak jakiejkolwiek sugestii, że książka jest tak naprawdę tylko wielką blagą, żartem, grą, intertekstualną zabawą. Jeśli traktuje się bowiem tę książkę całkowicie serio, jest to po prostu potwornie głupie. Kiedy orientujemy się już w regułach gry, rozpoznawanie bohaterów popkultury może nam sprawić pewną przyjemność.
Autor książki kpi bowiem z „Archiwum X” oraz „Karate Kida”, z opowieści o płatnych mordercach, kina mafijnego czy gatunku science-fiction. Są tu Bonnie i Clyde, młody Adso i mistrz William z Baskerville, Sherlock Holmes, James Bond oraz Buffy, postrach wampirów. Kultura wysoka zestawiona jest z czystą rozrywką, a klasyka – z popkulturą, funkcjonując na równych prawach. Autorzy nie wartościują gatunków, mieszają je, kpią z nich i snują kolejne aluzje, tworząc wielki, postmodernistyczny bigos.
Żart zasadza się bowiem na niemal barokowym przesycie – im dalej w las, tym… więcej aluzji, gry konwencji, nowego, ironicznego spojrzenia na popularnych bohaterów czy motywy – tym więcej absurdu. W pewnym zaś momencie ten wyścig po swego rodzaju Graala zaczyna nas autentycznie interesować, obchodzić – wówczas rośnie napięcie, a powieść okazuje się naprawdę interesującym thrillerem. Wszystko zmierza do wielkiego pojedynku, do dramatycznego rozwiązania. Jak cała historia się skończy? Czy zwyciężą siły Zła i Ciemności, czy też zatriumfuje Dobro? I kto tu tak naprawdę reprezentuje którą stronę? Na te pytania znaleźć można odpowiedź w powieści „Księga bez tytułu”
Wiele w tej powieści znakomitych dialogów. Z jednej strony autor drwi bowiem z nieobycia, ignorancji wielu bohaterów, z drugiej zaś – tworzy postaci autentycznie błyskotliwe, inteligentne i dowcipne. Ich spotkania, nawiązywane rozmowy, dyskusje, spory, dialogi kończą się często w sposób zupełnie zaskakujący i przezabawny. To faktycznie jedna z najmocniejszych stron książki, choć przyznać trzeba, że osoby, które nie akceptują języka mocnego, brutalnego, miejscami – wulgarnego raczej nie powinny po powieść te sięgać.
Autor nie boi się brutalności i okrucieństwa również w opisach sytuacji. Sporo tu scen walki, tryskającej krwi i rozpryskującego się na wszystkie strony mózgu. Jednak ten nadmiar – podobnie jak w kinie Quentina Tarantino – sprawia, że wszystko wydaje się mocno odrealnione, jakby ujęte w wielki nawias, orientujemy się bowiem, że to tylko pewna konwencja, pewna zabawa.
Bo też „Księga bez tytułu” jest trochę jak filmy Quentina Tarantino czy niektóre komiksy Franka Millera bezpośrednio przeniesione na materię literatury. Fabułę więc należy traktować wyłącznie jako pretekst. Pretekst do w gruncie rzeczy niezłej zabawy. Momentami wulgarnej i prymitywnej, momentami opierającej się na obyciu czytelnika w popkulturze. Zapewne więc książka ta zyska bardzo wielu miłośników. Jednak osoby, które oczekują od literatury czegoś więcej niż rozrywki lub po prostu nie akceptują wulgarności, brutalności, nie mają poczucia humoru i nie lubią absurdu, raczej nie powinny po „Księgę bez tytułu” sięgać.
Sławomir Krempa