Jak uchronić się od tego, czego najbardziej się boimy? Czy można postawić mur pomiędzy przeszłością a teraźniejszością i po prostu żyć dalej? Jak długo da się ukrywać przed ukochaną osobą swe najbardziej bolesne doświadczenia?
Wobec takich pytań stawia czytelników Lisa Tucker, gdy w swej najnowszej powieści, Kruche szczęście, opowiada historię Kyry i Davida. To, co zdumiewa na początku – niemal chorobliwa nadopiekuńczość wobec pięcioletniego synka – sprawiając, że spoglądamy na głównych bohaterów z lekkim pobłażaniem, a nawet z pewną wyższością (bo przecież my tacy nie jesteśmy), wkrótce zostanie wyjaśnione. Czy można za paniczny strach o jedynaka winić kogoś, kto już kiedyś stracił dziecko? Albo czy powinno się z ciągłego poczucia niepewności i niewiary we własne szczęście rozliczać człowieka, który właściwie nigdy nie żył własnym życiem, wciąż ukrywając się w cieniu innej osoby? Zbyt pochopnie oceniający Kyrę i Davida czytelnik wkrótce otrzyma prztyczka w nos – bo oto ukochany synek Winterów zostanie uprowadzony z własnego podwórka. Rodzą się zatem wątpliwości: czy ich ponadprzeciętna troska faktycznie była przesadzona? Kim jest porywacz? Jaki przyświeca mu cel? Czyje duchy przeszłości ożyły i powróciły?
Dla Kyry i Davida wydaje się oczywiste, że odnalezienie Michaela wymaga udzielenia odpowiedzi na powyższe pytania. Zmusza to bohaterów do odbycia podróży w głąb własnej przeszłości i pamięci, do przeżycia na nowo tego, o czym za wszelką cenę chcieliby zapomnieć, do sięgnięcia po najbardziej tragiczne doświadczenia, jakie stały się ich udziałem. W ich historię zostaną wplecione także losy czterech kobiet, wspólnie tworząc opowieść zagubionych matek i porzuconych dzieci. Czy którekolwiek z nich ma jeszcze szansę na przeżycie szczęśliwego zakończenia?
Kruche szczęście to lektura godna polecenia z kilku względów. Przede wszystkim: umiejętnie prowadzona fabuła (warto wspomnieć chociażby o kompozycyjnej klamrze – odpowiadającym sobie początku i końcu powieści), przystępny styl oraz intrygujące i budzące napięcie niedopowiedzenia sprawiają, że książkę czyta się przyjemnie i z dużym zaangażowaniem. Sprzyja temu również mnogość przedstawionych perspektyw (poznajemy m.in. punkt widzenia Kyry, Davida, jego matki, byłej żony i synka) oraz zawarte w książce niezbyt skomplikowane, ale jednak warte przemyślenia przesłanie, głoszące, że przeszłość nigdy nie jest dla nas zamknięta, a do wspólnej drogi, jaką jest małżeństwo, zawsze prowadzą dwie oddzielne ścieżki. Szkoda tylko, że przewijający się przez książkę bohaterowie nie mają w sobie nieco więcej życia, że nie wydają się bardziej realni. Prawdopodobnie to ich niecodzienne dramaty i raczej niezbyt powszechne doświadczenia sprawiają, że raczej trudno się z nimi utożsamiać.
Jednak pewne niedociągnięcia warto pisarce wybaczyć, bowiem zamiast powieści idealnej Lisa Tucker proponuje czytelnikom coś być może cenniejszego: nadzieję. Udowadnia bowiem, że chociaż szczęście bywa kruche niczym porcelanowa filiżanka, niekiedy zdarza mu się przetrwać najgroźniejszy nawet upadek.