Jak wielu słów potrzeba, aby dobrze opisać życie? Jakich słów należy użyć, aby oddać w najprawdziwszy sposób jego istotę? Odpowiedzi na te pytania daje nam książka Huberta Klimko-Dobrzanicekiego „Kołysanka dla wisielca”. To poruszająca opowieść o życiu we wszystkich jego wymiarach; o uczuciach – przyjaźni i miłości – bez których życie jest jeśli nie całkowicie, to przynajmniej do połowy pustą szklanką. Klimko-Dobrzaniecki umieszcza swoją historię na granicy rozwagi i szaleństwa, doskonale się w tych przestrzeniach poruszając.
Narrator opowieści, Polak, opisuje lata swojego życia, które spędził w Islandii. Pojechał tam by studiować w wyższej uczelni, jednak jego plany nie do końca się powiodły. Na wyspie poznaje różnych ludzi, w większości również przyjezdnych, którzy tak jak on próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jednym z jego przyjaciół jest Boro, „uwolniony” wariat, z pochodzenia Chorwat, który od czasu do czasu wraca na oddział psychiatryczny. Za jego sprawą narrator poznaje pewnego polskiego skrzypka, Szymona, również chorego psychicznie. Szymon zwykle bywał pogodny i wtedy nie było konieczne, aby zostawał w szpitalu, jednak powracające często depresje spowodowane brakiem kontaktu z dziećmi sprawiały, że hospitalizacja czasem stawała się niezbędna.
Z dnia na dzień wzrasta przyjaźń między tymi trzema mężczyznami. Wspierają się nawzajem, pomagają sobie w trudnych chwilach, dzielą się ze sobą wszystkim, co posiadają. Od czasu do czasu zdarzało się, że Szymon i Boro musieli wracać na oddział. Najczęściej działo się tak przed Bożym Narodzeniem, kiedy samotność doskwierała im najbardziej.
Każdy z bohaterów próbuje odnaleźć ukryte w sobie pasje i talenty. Boro uważa się za artystę plastyka, Szymon jest skrzypkiem i w ten sposób zarabia na życie. Narrator najpierw daje występy uliczne jako mim, później przypadkowym przechodniom próbuje również sprzedawać tomiki własnych wierszy. Kiedy zainteresowanie jego działaniem ustaje, narrator zdaje sobie sprawę z tego, że przez całe życie pragnął grać na wiolonczeli.
Życie domaga się od bohaterów spełnienia nie tylko duchowego i artystycznego, ale również emocjonalnego. Mężczyźni znajdują kobiety, które stają się częścią ich codzienności. Jednak nie każdy potrafi odnaleźć się w nowych realiach. Boro czuje, że zabrana została mu wolność, co dla artysty jest poważnym zagrożeniem. Szymon całą swoją miłość przelał na dzieci i nie jest już w stanie stworzyć nowego, normalnego związku z inną kobietą. Jedynie narrator poznaje Agnieszkę, położną z Polski, z którą buduje nowe życie.
Książka Klimko-Dobrzanieckiego w doskonały sposób pokazuje, jak trudne i skomplikowane bywa życie. Na tej samej płaszczyźnie zarysowane zostają kontury różnych postaci – szaleńców i ludzi o zdrowych zmysłach. Czy jednak taki podział idealnie oddaje prawdę? Czy w prawidłowy sposób mówi, kto jest normalny, a kto nie? Szaleństwo Szymona każdego dnia daje mu szansę zobaczyć świat w innej perspektywie – nie tej dziecięcej i naiwnej – ale w tej dojrzałej, choć – jako nieco mitologizowanej – lepszej. Szymon był jak Islandia, jak wyspa, na którą przybył – nie było w nim płaskości czy nudy – jeśli było morze, to obok piętrzyły się góry – tak jak wzloty i upadki, których tak często doświadczał. Szymon we wszystkim widział sens – żadne działanie nie było go według mężczyzny pozbawione – nawet obieranie z kory patyczków, które miały podtrzymywać kamienie.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki próbuje uświadomić czytelnikom, że życie nieodzownie łączy się z potrzebą przyjaźni i miłości. Miłości, która pojawia się nagle, która wzrasta i staje się początkiem nowego życia. Życie pozbawione uczuć więdnie. To miłość jest czynnikiem, który sprawia, że wszystko nabiera sensu.
Autor podejmuje dialog z obyczajowością i moralnością naszych czasów. Dwaj szaleńcy – Boro i Szymon widzą, że w ich otoczeniu nie wszystko jest w porządku. Oburzają się, gdy widzą dziewczyny, które za kufel piwa są w stanie spędzić z mężczyzną noc. Ich choroba sprawia, że tak naprawdę stają się normalni w z pozoru tylko „normalnym”, a w rzeczywistości kompletnie chorym świecie.
Klimko-Dobrzaniecki mityzuje rzeczywistość. Za pomocą swoich bohaterów buduje nowe lub reinterpretuje stare mity. Mężczyźni pragną namacalnie odczuć piękno – Szymon w niebieskich kąpielówkach „zanurza” się w pole łubinów ze skrzypcami i zaczyna grać. Innym razem popycha narratora do stworzenia odlewu pięknych rąk Agnieszki. Twierdzi, że to bardzo ważne, jakie ręce przyjmują nas na świat. Kiedy odlew jest gotowy, Szymon przechodzi przez wodę z wysoko uniesionymi rękami Agnieszki. Mówi, że czuł się jak święty Krzysztof, niosąc je ponad głową.
Książka utrzymana jest w poetyckiej atmosferze. Opisy przestrzeni i przyrody przeplatają się z wkomponowanymi w treść dialogami. Całość wbrew pozorom jest niesamowicie dynamiczna – bohaterowie wciąż działają, przemieszczają się, podróżują, poszukują. „Kołysankę dla wisielca” czyta się niemal jak długi wiersz, który bawi, jednak przede wszystkim – wzrusza. Dobrzaniecki na kartach swojej opowieści chciał ukazać czytelnikom kwintesencję życia – i udało mu się to znakomicie. W powieści rodzi się nowe życie, ale równocześnie utracone zostaje inne. Samobójstwo nie jest tu jednak poddane zbyt ostrej krytyce. Każdy z bohaterów sam wybiera własną drogę. Porwanie się na własne życie nie jest traktowane jako ucieczka czy tchórzostwo, ale jako droga do wolności. Czy choroba miała wpływ na podjęcie tak dramatycznej decyzji? Na pewno nie, ale determinuje jednak pewien sposób postrzegania świata. Dobrzaniecki nawiązuje również do wartości religijnych – do wiary i modlitwy, do poszukiwania Boga, który staje się ukojeniem w trudnych czasach walki o spokojne i godne życie. „Kołysanka dla wisielca” to przejmująca opowieść o przyjaźni, która nie kończy się wraz ze śmiercią któregoś spośród bohaterów. Śmierć staje się jedynie bodźcem skłaniającym do refleksji nad własnym życiem.
Niemcy, początek drugiej wojny światowej. Horst Bartlik jest przeciętnym, niewyróżniającym się mężczyzną, który prowadzi spokojne, pozbawione...
Bruno Stressmeyer nie lubi ludzi, psów, miasta, w którym mieszka, i władz, które nim rządzą. Nie lubi być zdrowy, choć o zdrowie skrupulatnie...