Krytykujący nową książkę Jarosława Marka Rymkiewicza „Kinderszenen” popełniają zasadniczy błąd. Oskarżając bowiem autora o nacjonalizm oraz o to, że – zapamiętany w walce z ideologią faszystowską – posuwa się tak daleko, iż momentami sam o faszyzm się ociera, zapominają o sprawie ogromnie ważnej. A mianowicie o tym, że „Kinderszenen” to przede wszystkim kawał znakomitej literatury.
Jarosław Marek Rymkiewicz w swojej nowej książce pragnie ukazać kilka fragmentów, wspomnień z własnego dzieciństwa, którego przebieg zaburzony został mocno wydarzeniami II wojny światowej, w szczególności zaś – wybuchem Powstania Warszawskiego. Z drugiej zaś strony autor „Zachodu słońca w Milanówku” opowiada tu historię pewnego czołgu-pułapki, pozostawionego przez Niemców na ulicach Warszawy. Na przykładzie tego oraz dziesiątek innych wydarzeń z okresu Powstania Warszawskiego autor chce ukazać ogromną role jednego z ostatnich polskich zrywów niepodległościowych w historii naszego kraju oraz podkreślić rozmiar szaleństwa i okrucieństwa niemieckiego faszyzmu.
Właśnie – szaleństwa niemieckiego, a nie na przykład nazistowskiego czy faszystowskiego. Rymkiewicz od początku buntuje się przeciw tego rodzaju określeniom. Uważa, że – choć nakazane przez polityczną poprawność – pozostają one głęboko nieprawdziwe. Bo za wybuch wojny, jej okrucieństwa i przebieg odpowiadają – twierdzi autor – Niemcy. To oni mieli ulec zbiorowej hipnozie, dać się oczarować demagogii lub po prostu pozwolić się ponieść odwiecznym, narodowym snom o potędze.
I choć twierdzenie to dość ryzykowne i raczej niezbyt dziś już popularne, trudno nie przyznać Rymkiewiczowi racji. Zwłaszcza, gdy pokazuje, że projektanci i budowniczowie obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu nie mogli – jak próbowali się wielokrotnie tłumaczyć – nie wiedzieć, czemu ten kompleks budynków miał służyć. Niewiedzą ludzkość próbuje tłumaczyć się zawsze – czy to w obliczu zbrodni tego, czy innego reżimu. To po prostu dobra, choć mało wiarygodna, wymówka.
Inna sprawa, że miejscami język autora „Kinderszenen” może stać się podstawą do poważnych zarzutów. Bo choć zrozumiałe są identyfikowanie się z ofiarami oraz potępianie oprawców, to takie fragmenty jak ten stają się niebezpieczne, czy nawet – niesmaczne:
„(…) kiedy (niemiecki żołnierz – przyp. S.K.) znalazł się nad drzwiami kościoła, strzelec wyborowy (…) zrobił mu małą dziurkę tuż nad nosem. Drabina przewraca się, Niemiec spada, młotek wylatuje mu z pyska. Jaki widok miły!”
Z drugiej jednak strony Rymkiewicz nie jest fanatykiem, nie usiłuje twierdzić, że jako jedyny posiadł wszelkie rozumy i tylko jego punkt widzenia czy wyłącznie wyniki jego badań są naprawdę wiarygodne. Przeciwnie – autor powraca do podjętego już w „Wieszaniu” tematu wiarygodności nauki o historii. Przekonuje, że nie warto ufać tym badaczom, którzy twierdzą, iż rozwiali już wszystkie wątpliwości i prezentują ostatecznie pewny przebieg danego wydarzenia z przeszłości. Rymkiewicz nawołuje do tego, by brać pod uwagę niemal wszystkie osobiste, prywatne wspomnienia (nawet jeśli wersje dwóch różnych ludzi wzajemnie się wykluczają). Każdy ma prawo do własnego sposobu postrzegania wydarzeń historycznych. A „Kinderszenen” to tylko jeden z punktów widzenia, jedna z wielu – zapewne niepełna i niekoniecznie słuszna w każdym calu – wersja historii.
Nie zauważyłem też w „Kinderszenen” stwierdzenia, które miałoby potwierdzić rzekomo Rymkiewiczową tezę, iż tylko gwałtowna rewolucja jest gwarantem autentycznej przemiany. Nieco natomiast wątpliwe – a przynajmniej niewystarczająco uargumentowane jest przekonanie twórcy o szczególnym znaczeniu Powstania Warszawskiego dla upadku komunizmu pod koniec lat 80-tych XX wieku. Rymkiewicz nie wyjaśnia bowiem mechanizmu tego wpływu, nie pokazuje, jak do przemiany tej miało dojść. To jednak pewnie po prostu temat na kolejną książkę.
Wspaniały jest sposób opowiedzenia tych historii. Rymkiewicz opisy wydarzeń o sporym znaczeniu militarnym przeplata z anegdotami, dykteryjkami i wspomniani, które stanowią punkt wyjścia do – czasem bardzo daleko idących – wniosków. Na jednym wydechu opowiada o swej swoistej inicjacji seksualnej, swej przedziwnej nienawiści wybuchającej podczas zabaw na lodowisku oraz o mordowaniu przez Niemców niewinnych, niedołężnych staruszków czy rannych ze szpitali. W ten sposób pisarz pozostaje jeśli chodzi o gatunek gdzieś pośrodku między esejem o tematyce historycznej a historycznym reportażem. Rymkiewicz drobiazgowo odtwarza wydarzenia, szeroko cytuje i komentuje źródła, przechodząc wreszcie do analizy zdarzeń, postawienia tezy i jej udowodnienia. Łączenie zaś obu wspomnianych gatunków udaje się mu nad wyraz dobrze.
„Kinderszenen” to więc książka ważna i potrzebna. To kawał znakomitej literatury, której autor nie obawia się, że „podpadnie” temu czy innemu środowisku. Ryzykuje bardzo wiele, czasami niepotrzebnie przekraczając pewne granice. Lecz stawką jest literacka wartość dzieła, zaś patrząc na końcowy efekt trudno nie przyznać, że gra jest warta świeczki.
Sławomir Krempa
Jarosław Marek Rymkiewicz, Rozmowy polskie w latach 1995-2008 Wybór rozmów, jakie w latach 1995-2008 przeprowadzili z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem...