Ludzkie tragedie nigdy nie są w porządku
Kamień przebaczenia to przede wszystkim powieść o zdradzie małżeńskiej i o tym, co niesie ona z sobą dla związku i rodziny. To również historia o poszukiwaniu przyczyn określonego postępowania, o złożonych motywach czy nieuświadamianych potrzebach, które potrafią skłonić nas do działań nie w pełni przemyślanych, o konsekwencjach nie do przewidzenia. O wzorach, które podświadomie kiedyś przejęliśmy, o ukrytych pragnieniach i potrzebach, wymaganiach stawianych sobie, oczekiwaniach, które zaszczepili w nas kiedyś inni. O niełatwym w praktycznej realizacji przebaczeniu sobie i innym. To powieść o ludziach, o ich szczerych przekonaniach, którym nie zawsze potrafią sprostać. O słabości, która jest integralną częścią egzystencji każdego człowieka. O tym, jak ważni są w życiu właściwi ludzie, spotykani w odpowiednich momentach. O tym, jak dużo może zależeć od pozornych drobiazgów, od kruchych słów, niewielkich gestów, okazanej nam przez kogoś sympatii czy zrozumienia.
Demitria Costanas zdradza swojego męża. Dojrzała, czterdziestodwuletnia kobieta, doktor teologii, angażuje się w intymny związek z kolegą z pracy, doktorem Zacharym Archerem. Związek trwający prawie pół roku - ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami: gęstą siecią kłamstw wobec najbliższych, ale i wobec siebie, z naciąganymi usprawiedliwieniami i stale obecnym, dręczącym poczuciem wyrządzanego zła. Dręczona wyrzutami sumienia, Demi zamierza przerwać namiętny romans, lecz ostatnia według jej zamierzeń wizyta u kochanka kończy się dramatycznie. Ktoś wykonuje im jednoznaczne w wymowie zdjęcia, które trafiają do męża i do rektora chrześcijańskiej uczelni, na której pracują. Doktor Archer znika bez śladu, bez jednego słowa. Kobieta próbuje stawiać czoła faktom i podzielonemu otoczeniu, dziennikarzom i najbliższym. Jest zmuszona - choć tak naprawdę sama czuje się w obowiązku wobec Ethana Kaye, swojego szefa i przyjaciela - zrezygnować z pracy. Gorzej, że jej małżeństwo, rodzina rozsypują się jak domek z kart. Mąż Demi, Rich, jest strażakiem pogrążonym w depresji po dramatycznej śmierci brata w czasie wydarzeń w Nowym Jorku 11 września 2001 roku. Jego brat zginął wtedy na służbie. Zamknięty w sobie Rich, nie chcąc poddać się terapii po traumie, w obliczu zdrady żony potrafi wykrzesać z siebie tylko słowa pogardy, bólu i nienawiści. Studiujący syn opowiada się jednoznacznie za ojcem, rozdarta wewnętrznie córka ulega chwilowo wpływom mężczyzn. Demitria zostaje zmuszona do wyprowadzenia się z domu. Jej życie osobiste i zawodowe zdają się leżeć w gruzach. Oparciem są dla niej życzliwi ludzie, u których wynajmuje mieszkanie. Jedyną szansą wydaje się jednak pomoc kogoś, kto potrafi zrozumieć osobę taką jak ona i to, co przeżywa. Kto wie, gdzie szukać światła w tunelu pełnym mroku. Kogoś takiego jak doświadczony terapeuta-psycholog Sullivan Crisp, którego poleca jej Ethan. Czy uda się uratować rodzinę Demi? Czy jest możliwe przebaczenie sobie i uzyskanie prawdziwego przebaczenia od innych? Dlaczego, szukając szczęścia, ranimy bliskich i samych siebie? Jak z traumatycznych wydarzeń wyjść silniejszym, lepszym, mądrzejszym? Czy za błędy zawsze musimy płacić i jaka jest ich prawdziwa cena?
Początek powieści wydaje się jej najsłabszą częścią. Chwilami jest nawet irytujący. Kobieta zagubiona w emocjach wyraża to na tysiąc różnych sposobów. Obsesyjnie rozważa wydarzenia, powraca wciąż do tych samych spraw. Próbuje przedstawić się w lepszym świetle, choć jednocześnie bierze na siebie całą winę za zaistniałą sytuację. Rozpaczliwie szuka wyjścia, demonizując, to znowu - bagatelizując skutki swojego postępowania. To kobieta w chwili poważnego życiowego kryzysu, który, ciągle rozwijając się, nie daje jej możliwości wyjścia z niego cało. Pierwsza pozytywna zmiana w narracji następuje wraz z pojawieniem się postaci psychologa Sully`ego. Osoby niebanalnej, doświadczonej zawodowo, a także życiowo. A potem... potem powieść toczy się już w coraz bardziej intrygującym rytmie. Przestaje nadmiernie irytować, skłania do przemyśleń, porusza w nas czułe struny.
Wewnętrzne monologi bohaterki mogą być początkowo męczące, z drugiej jednak strony - ukazują stan ducha kobiety wewnętrznie zupełnie rozdartej. Złamała zasad, w które skądinąd wierzy i które głosi jako wykładowca. Popełniła błąd i zarazem grzech, nie uświadamiając sobie, jakie są prawdziwe tego przyczyny. Bez dojścia do przyczyn swojego zachowania, nie może zrozumieć siebie, odnaleźć sensu wydarzeń i próbować dalszego życia. Bez podróży w głąb siebie nie może sobie i innym spojrzeć w twarz. Bez zrozumienia siebie nie może zaufać nie tylko innym, ale i samej sobie.
To nie jest książka tylko o problemie zdrady małżeńskiej. Jak to w literaturze bywa, zostało tu podjętych wiele tematów, a występujące razem zbiegi okoliczności są trochę niewiarygodne. Można jednak zrozumieć chęć autorów wyrazistego pokazania ludzi postawionych w sytuacjach dla nich skrajnych, w momentach szczególnego splotu przykrych wydarzeń. Mamy więc problem nieleczonej depresji i jej destrukcyjnego wpływu na rodzinę. Stykamy się z nieetycznymi zachowaniami wśród ludzi będących wychowawcami i nauczycielami. Autorzy poruszają temat przypadkowej ciąży u niezamężnej dziewczyny i złożonych postaw rodziców wobec tej sytuacji. Mówią o strachu, z jakim społeczeństwo reaguje na sytuacje je bulwersujące, uderzające w przyjęte normy i system wartości danego środowiska. Pokazują, jak trudno samemu wyjść z pewnych sytuacji zwycięsko, jak ważna jest mądra pomoc drugiego człowieka, który wie, w jaki sposób udzielić. Chcą uświadomić nam, że to, co jest nie zbyt trudne w stosunku do innych, może się okazać niełatwe w stosunku do samego siebie. Warto według nich pamiętać o gorzkiej w wymowie maksymie: lekarzu, spróbuj uleczyć samego siebie. Nikt nie jest ekspertem we własnym życiu i każdy czasami potrzebuje pomocy innych. Nieważne, czy jest profesorem, dyrektorem koncernu, czy - utalentowanym terapeutą. Nie zawsze możemy sami dać sobie radę z własnym życiem. To inni są dla nas ratunkiem. I nie ma w tym niczego złego.
Problem zdrady i przebaczenia ukazany tak, jak w tej książce, wielu może zdziwić. W mocno zsekularyzowanym społeczeństwie widoczne na zewnątrz poczucie winy dotyka jakby coraz mniej osób. Jest wypierane przez rozmywające problem mętne psychologizowanie. Liczy się subiektywizm moralny, przede wszystkim to, co czuje dany człowiek, jednostka, jej osobiste szczęście, prawo wyboru. Nie rozważa się wpływu trudnych sytuacji na innych, unika się analizy zła wyrządzanego najbliższym i otoczeniu. Nie mówi się o deptaniu uczuć i godności innych, to nie jest ważne tak, jak odczucia jednostki popełniającej zły czyn. Optyka dominująca to patrzenie tylko przez pryzmat danej osoby i tego, co ona akurat przeżywa. W tej powieści jest inaczej, dominuje tu poczucie winy ukazane jako mechanizm ostrzegawczy, droga do naprawienia swoich relacji z otoczeniem, źródło cierpienia, które jednak sprzyja samodoskonaleniu. We współczesnej literaturze i filmie często spotyka się podejście odwrotne: to winny oskarża otoczenie o własne błędy i porażki, o zło, które wybrał czy spowodował. To świat jest winien danej sytuacji, a jej sprawca nie ma wyrzutów sumienia, jest poranioną ofiarą własnych uczuć i postępków.
To nie jest obyczajowa powieść akcji, choć od połowy książki biegnie ona w sumie dość wartkim tempem. To próba postawienia się w sytuacjach skomplikowanych, ukazania rozterek osób doświadczających poważnego kryzysu życiowego. Nie jest to powieść dla osób szybko pochłaniających literaturę, które - tak naprawdę - nie lubią być zaskakiwane, zmuszane do przemyślenia swojego życia, wybijane z wygodnych kolein własnej egzystencji, zmuszane do weryfikacji własnych poglądów. Pokazuje, o ile łatwiej głosić zasady, niż je wyrażać całym swoim życiem. Tu chwilami akcja „zawiesza się”, płyną słowa, które próbują mniej czy bardziej trafnie wyrazić myśli i emocje. Literatura jest na ogół barwniejsza niż życie, ciekawsza i często dopiero w tych akapitach, gdzie kolory mocno przygasają, można poczuć bliską nam szarą codzienność. Tylko czy tego naprawdę chcemy?!
To powieść mówiąca o chrześcijanach, którzy żyją w społeczeństwie traktującym Boga coraz bardziej powierzchownie. Którzy ulegają wpływom świata, gubią się wśród jego propozycji uczynienia swojego życia jakoby lepszym, pełniejszym. W naszej literaturze unika się bezpośrednich odniesień do Boga i wiary - chyba, że jest to temat główny utworu. To temat swoiście wstydliwy, poddany niewyrażonej jawnie cenzurze i dyktatowi wpływowych antyreligijnych prądów. Jeśli nawet już mówi się o Bogu i wierze w Niego, to nie wspomina o czymś znacznie ważniejszym - o wierze w Jego słowa, zaufaniu. Spłyca się wiarę i jej wpływ na życie, podobnie jak wiele innych istotnych spraw. Byle czytelnika nie męczyć i nie poruszać zbyt głęboko. Byle pozostać na powierzchni, bez zaglądania pod skorupę, pod maskę gładkich opinii.
Powieść jest pełna emocji i gry na uczuciach odbiorców. Nie każdy to lubi. Wielu, tak jak doktor Demitria, chciałoby zawsze i wszędzie panować nad swoim życiem i swoimi uczuciami, być panami siebie, nikomu nic nie zawdzięczać, od nikogo nie zależeć. Ludzie tacy boją się własnych emocji, boją się tego ludzkiego odczuwania, połączonego z rozumowym myśleniem, które wyróżnia nas w świecie zwierząt. Wolą, kiedy uczucia są tylko opisywane, analizowane, ale nie - kiedy je przeżywają i stają z nimi twarzą w twarz, bez dystansu, bez mędrca szkiełka i złożonych słów. W tej powieści warstwa emocjonalna jest równie ważna jak intelektualna. Trudno odbierać ten tekst tylko rozumem, trzeba też go po prostu „poczuć”.
Bardzo ciekawe są fragmenty opisujące terapię prowadzoną przez Sullivana. Sposób jego patrzenia na ludzi, oceniania ich, szukania z nimi dróg dotarcia do sedna sprawy. Jak pomóc, a nie zaszkodzić? Jak wzmocnić, a nie zranić? Jak otwierać drzwi, a nie zatrzaskiwać je w przypadkowym przeciągu? Praca psychologa ukazana jest jako wyjątkowo delikatne i wymagające zadanie. Jako powołanie dla wybranego człowieka, a nie zajęcie dla każdego absolwenta odpowiedniej szkoły. W końcu: jako działanie, które może podejmować człowiek, który sam też ma problemy. To bowiem, że ktoś sam sobie nie radzi z jakąś sytuacją, nie oznacza, że nie potrafi pomóc innym. Chory lekarz może skutecznie leczyć innych, nie mogąc jednocześnie pomóc sobie.
Książka jest nieźle napisana i może przynieść wiele korzyści czytającemu. Jest bowiem ciekawym materiałem do przemyśleń i bardziej świadomego patrzenia na realne zdarzenia w otaczającym nas świecie. Ma na to z pewnością wpływ jeden z autorów, Stephen Arterburn, praktykujący terapeuta, którego wiedza i doświadczenie grają tu ważną rolę. Jeśli kilka przemyśleń zadomowi się w naszych głowach na stałe, to książka spełni swoją rolę.