Raz, dwa, trzy, czwarty jesteś Ty!
Na początku było ich dziewięcioro, a Ziemia okazała się dla nich azylem. Opuścili opanowaną przez wojnę planetę jako małe dzieci, a wśród ludzi mieli żyć, dopóki znów nie będą mogli wrócić do siebie, czyli kiedy Lorien ponownie będzie mogła utrzymać życie. Ich dziewiątka musiała się rozproszyć, a każdy Loryjczyk miał pójść własną drogą. Dziesięć lat później żaden z nich nie wie gdzie przebywają pozostali, ani jak wygląda każde spośród nich. Chronią się za sprawą czaru, jaki na nich rzucono, kiedy opuszczali rodzinną planetę. Czar ten gwarantował, że dopóki żyją osobno, to mogą zostać zabici tylko w kolejności zgodnej z ich numeracją. Kiedy się jednak spotkają, czar przestanie działać.
Kiedy jedno z nich zostaje zabite, wokół kostki prawej nogi pozostałych pojawia się blizna. Później okazuje się, że nie żyje już trójka spośród nich. Nadeszła pora na kolejnego. Na Numer Cztery. James Frey i Jobie Hughes (pisząc w duecie pod pseudonimem Pittacus Lore) wciągają nas w wir walki pomiędzy Loryjczykami a bezwzględnymi manipulatorami, jakimi są Mogadorczycy. „Jestem Numerem Cztery" to pierwszy tom z cyklu „Loryjskie Dziedzictwo", który - paradoksalnie - zanim się ukazał, był już na ekranach kin. Ten zabieg marketingowy jednak w przypadku książki zupełnie się nie udał - film, którego jedynym atutem były efekty specjalne, zraził potencjalnych czytelników do powieści Pittacusa Lore.
Nie ma co ukrywać - „Jestem Numerem Cztery" to historia dość przeciętna, oparta na schematach i adresowana raczej wyłącznie do młodzieży. Pod warunkiem oczywiście, że czytelnicy lubią fantasy przeradzające się w ckliwy romans i płaczliwą opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca (i chwili odpoczynku od nieustannego poczucia zagrożenia). Bohatera spotykamy w momencie, kiedy w trosce o życie znów przenosi się ze swoim opiekunem, tym razem do miasteczka Paradise w stanie Ohio. Nowe imię (John Smith), nowa szkoła i nowe umiejętności, które zaczynają przypominać o jego pochodzeniu - z tym wszystkim chłopiec będzie musiał się zmierzyć. Użyłam słowa „chłopiec”, bowiem John wygląda jak przeciętny nastolatek. Cóż, kiedy w rzeczywistości jest Gardem, czyli tym, który przejmuje Dziedzictwo, tajemne moce. Rozbudzony dar zwany Lumen sprawia, że staje się on odporny na ogień i gorąco, ale nie na... miłość. Loryjczycy są bowiem monogamistami i kiedy się zakochają, to już na całe życie.
Tylko jak tu pogodzić uczucie do Sary Hart, słodkiej koleżanki ze szkoły, z walką w obronie Ziemi? A nieufni Mogadorczycy są coraz bliżej, zdeterminowani i morderczy. Ich planeta, Mogadore, wciąż zmierza ku zagładzie, a jej kres jest w zasadzie nieunikniony. Czy może zatem dziwić fakt, że mają chrapkę na naszą globalną wioskę?"
”Jestem Numerem Cztery" to dość infantylna historia, napisana prostym językiem, ze stereotypową fabułą. Dobry walczy ze Złym, stawką jest życie ludzi oraz przyszłość obcej rasy, a urozmaiceniem musi być, oczywiście, romans. Zdecydowanym plusem książki jest energetyzująca i przyciągająca wzrok okładka, zapowiadająca prawdziwie kosmiczną przygodę. I mimo, że na obietnicach się kończy, to na wakacyjną podróż pociągiem książka nadaje się znakomicie. Wystarczy zamknąć oczy i pomyśleć, że alternatywą dla PKP mogłaby być międzygalaktyczna podróż między ogarniętymi wojną planetami. I zaraz robi się lżej na duszy.
Przeżyłem upadek w przepaść. Przeżyłem zniszczenie bazy w Ashwood Estates. Byłem wtedy nieprzytomny, ale Malcolm powiedział, że coś chroniło nas przed...
Wydawało się, że najgorsze już za nami. Po dziesięciu latach separacji ponownie połączyliśmy siły. Krok po kroku odkrywaliśmy prawdę o naszej przeszłości...