Niektóre miejsca na świecie mają tę właściwość, że działają kojąco i uspokajająco na rozdartą przeżytymi tragediami duszę. Fakt ten doskonale zna – i nie omieszkała go wykorzystać –Elizabeth Gilbert, autorka i równocześnie bohaterka książki „Jedz, módl się, kochaj”. Książki pogodnej, w której optymizm miesza się ze smutkiem. Książki, która jest świadectwem, że silna wola, a także pomoc i wsparcie najbliższych są w stanie wyciągnąć każdego z nawet najgłębszego, psychicznego „dołka”.
Liz Gilbert po trwającej kilka lat sprawie rozwodowej oraz po rozpadzie kolejnego – jak się okazuje - toksycznego związku, jest psychicznie i fizycznie wyczerpana. Dręczy ją bezsenność, zażywa niezliczone ilości antydepresantów, wciąż nie mogąc odnaleźć w swoim życiu równowagi. Po proroczych słowach pewnego szamana z wyspy Bali, którego odwiedza podczas jednego z wyjazdów służbowych, postanawia rok swojego życia poświęcić podróżom. Decyduje się w tym czasie odwiedzić trzy kraje: Italię, Indie i Indonezję. W każdym z tych miejsc poszukuje czegoś zupełnie innego, czegoś, co tylko ten jeden, konkretny kraj jest jej w stanie zaoferować. W Italii poświęca się nauce języka włoskiego, ciesząc się jego brzmieniem, a także rozkoszuje się smakiem typowej włoskiej kuchni. Do Indii jedzie z zamiarem odnalezienia Boga. Wiele godzin poświęca modlitwie, medytacjom, praktykuje jogę, poszukuje pobożności. Równocześnie wycisza się, skupia swoje myśli na powtarzaniu mantr, czyta religijne sanskryty. Indonezja, ostatnie miejsce, jakie zamierza odwiedzić, ma pomóc jej odnaleźć równowagę pomiędzy przyjemnością, jakiej doświadczyła w czasie czterech miesięcy pobytu w Italii, a pobożnością, jakiej nauczyła się w aśramie w Indiach. Bohaterka książki dobrze wie, czego poszukuje. Tych trzech krajów nie odwiedza tylko ze ściśle turystycznych pobudek. Każde z tych miejsc oferuje jej rozrywkę, której brakuje jej w Stanach Zjednoczonych. Tak więc, będąc w Italii, nie odwiedza żadnych muzeów ani galerii. Kilka razy udaje się tylko na wycieczki – na przykład do Wenecji. W Indiach czas mija jej w ośrodku medytacyjno-modlitewnym. W Indonezji żyje jedynie na wyspie Bali, którą po pewnym czasie udaje się jej zwiedzić w całości. Oczywiście, w każdym z tych krajów Liz poznaje wielu ludzi, z którymi natychmiast się zaprzyjaźnia. Nowe znajomości pozwalają jej oderwać się od pozostawionych w USA problemów. Przyjaciele doradzają jej, jak radzić sobie z zaistniałą sytuacją. Pocieszają, mówiąc, że w przeszłości przydarzyło im się coś podobnego. Wspierają, pomagają, pozwalają zapomnieć o kłopotach i stresie. Szczególną rolę należy tu przypisać hinduskiej guru, uczącej jogi i medytacji, balijskiemu szamanowi, który uczy Liz modlitwy oraz indonezyjskiej uzdrowicielce Wayan, z którą Liz od razu odnajduje wspólny język – obie przeszły przez piekło rozwodu. Książka jest historią wielkiej podróży, której początek leży u podstaw ogromnej tragedii, a która z założenia musi przynieść ukojenie i zakończyć się pomyślnie. Takie założenie znajdujemy już na samym początku książki, dlatego zakończenie nie jest zaskoczeniem.
Książka podzielona jest na sto osiem opowieści, które mają symbolizować dźapamalę. Jest to sznur koralików, które pobożni hinduiści i buddyści używają w celu skupienia się na modlitwie. Autorka postanowiła, że skoro cała jej podróż była poszukiwaniem równowagi, liczba stu ośmiu rozdziałów będzie niejako symbolem tego poszukiwania. Cała narracja bogata jest w ciekawe spostrzeżenia i uwagi, które czyni podczas swych podróży Liz. Oprócz emocjonalnych rozterek bohaterki, czytelnik ma szansę poznać obyczaje panujące w Italii, zasmakować Orientu, zagłębić się w tajemnice jogi i medytacji, a także powędrować do dalekich, azjatyckich wysp.
Niestety, oprócz niewątpliwego smaczku, jakiego nadaje książce różnorodność kultur i tradycji, treść jest miejscami boleśnie naiwna. Dodatkowo do wielu, wydawałoby się banalnych wniosków i prostych rozwiązań, Liz dochodzi z pomocą jakiegoś duchowego przewodnika lub guru. Sama bohaterka jawi się nam jako typowa Amerykanka w średnim wieku – dręczona rozwodem, nieszczęśliwą miłością, stresem, depresją, bezsennością i fast fordami kobieta, którą fascynują religie Wschodu wraz z całą new age’ową otoczką. Nie jest to osoba o szczególnej głębi przemyśleń – ale za to pozostaje rozbrajająco szczera.
„Jedz, módl się, kochaj” czyta się błyskawicznie. Na stronach tej książki ma się wrażenie, jakby podróżowało się razem z bohaterką, która bez pardonu opisuje zarówno przyjemności, których doznaje, jak i kłopoty, na jakie natrafia. Książka posiada niezwykłą aurę szczerości, wydaje się jakby narracja płynęła do czytelnika prosto z serca autorki.
Pod koniec "Jedz, módl się, kochaj" Elizabeth zakochała się w Felipe. Wzajemne zauroczenie przerodziło się w płomienny romans. Zamieszkali razem...
Prawdziwa historia Eustace'a Conwaya, który uciekł od cywilizacji w Appalachy i wybrał życie w zgodzie z naturą Jako siedemnastolatek opuścił zamożny...