Tomasz Perkowski stworzył poradnik na wzór publikacji amerykańskich, jego książka „jak zostać milionerem w 24 godziny” w Polsce przechodzi póki co bez większego echa: w Stanach szybko stałaby się bestsellerem. Być może wynika to z niewiary Polaków w błyskawiczne bogacenie się – a może z niechęci do eksperymentów finansowych.
Tom „Jak zostać milionerem” to przewodnik po zasadach ekonomii i autor w przystępny sposób prowadzi czytelników po tajnikach inwestowania. Zajmuje się wątkiem obligacji, akcji, funduszy inwestycyjnych czy alternatywnych inwestycji. Pokazuje mechanizmy działania giełdy. Próbuje też zwracać uwagę odbiorców na haczyki i pułapki czyhające na potencjalnych inwestujących. Poza właściwą częścią książki pojawiają się w tym tomie informacje „poważne”: cytaty, przykłady, tekstowe ilustracje i komentarze zewnętrzne wobec treści – wyróżnione są za sprawą znaku wodnego w tle lub pasków z liczbą, która dla książki ma znaczenie marketingowe – z milionem. Tak wydzielone są te wiadomości, które dla całego poradnika nie mają większego znaczenia.
Tomasz Perkowski w swojej książce bawi się ekonomią – bawi się przez żartobliwe wywody, zupełnie nie przystające do powagi tematu. Wplata w swój poradnik dowcipy i nie rezygnuje z pozycji kawalarza. „Pierwsze prawo pisarza poradników brzmi – nigdy nie dawaj rad, które mają praktyczne zastosowanie”. Bawi swoich odbiorców, jakby w przekonaniu, że samą ekonomią nikogo do lektury nie przyciągnie. Nasyca opowieść dowcipami i uwagami, jakie w podręcznikach czy zwyczajnych poradnikach nie miałyby prawa się znaleźć. Tutaj jednak nie rażą, wzbogacają natomiast książkę. Istnieje, owszem, niebezpieczeństwo, że zainteresowani inwestowaniem odsuną się od tego autora i poszukają poważniejszych publikacji, przypadkowi czytelnicy pominą zaś uwagi z dziedziny ekonomii i czytać będą od żartu do żartu – ale to już nie jest zmartwieniem autora.
Robi Tomasz Perkowski coś, co nawet w bliźniaczych publikacjach amerykańskich należy do rzadkości: odsłania mianowicie warsztat pisarski i subiektywizuje swoje spojrzenie. Otwiera tom odpowiedzią na pytanie postawione w tytule, zdradza więc puentę, zanim jeszcze mogłaby wybrzmieć. W połowie książki wyznaje „Domyślam się, że zaczynam powoli testować granice odporności czytelnika na mało konkretne deliberacje. Ponieważ jednak księgarnie nie przewidują możliwości zwrotu kosztów zakupu nudnych książek, nie wywołuje to we mnie głębszego zaniepokojenia”. Informuje odbiorców o swoim stosunku do opisywanych finansowych działań. Uczy oszczędzania, motywuje do gromadzenia majątku, wreszcie pokazuje cele, do których mogą dążyć przyszli milionerzy. Nie unika banałów (pieniądze szczęścia nie dają), definiuje kolejne zjawiska w sposób prosty i łatwy do przyswojenia. Styl amerykański objawia się tu właśnie owym sprowadzaniem skomplikowanych terminów do banału i wyjaśnianiem ich przy pomocy prostych, obrazowych przykładów, humorem i dowcipem ponad oczekiwania odbiorców, wreszcie – nawet oprawą graficzną. Wiedzę z zakresu ekonomii traktuje autor jako towar i dobrze wie, jak ów towar sprzedać. Tu niemal wszystko jest podporządkowane regułom marketingu – i z takim nastawieniem można po tę książkę sięgnąć.