Zgodnie ze Słownikiem języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego: Według wszelkich zasad i prawideł kunsztu powieściopisarskiego nie powinno się do opowiadania wtrącać epizodów nie mających żadnego związku z całością powieści. Gdyby Sally Franson posłuchała tej starej, mądrej rady, jej ponad trzystusiedemdziesięciostronicowa debiutancka powieść po okrojeniu z wszystkich dodatkowych epizodów stałaby się zaledwie opowiadaniem, no, może mikro-powieścią maksymalnie stustronicową. Całość pomysłu sprowadza się bowiem do tego, by bohaterka – a zarazem narratorka, pracująca w agencji reklamowej – nakłoniła do współpracy pisarza. Ma być to nowy, wystrzałowy pomysł marketingowy, który zrewolucjonizuje rynek. Pisarze, zamiast borykać się z trudnościami finansowymi, mogliby wspierać swoim talentem budowanie wizerunków marek. Szczerze? Nie wiem, co w tym nowatorskiego. Wielu pisarzy już pracuje na stanowiskach copywriterów.
W każdym razie w życiu Casey pojawia się kolejne wyzwanie. Pisarz, którego poznaje, okazuje się nie tylko przystojny, ale i zabawny oraz inteligentny, co budzi zaskoczenie – jakby pisarze nie mogli posiadać tych wszystkich cech jednocześnie.
Casey jest osobą wyjątkowo kreatywną i wygadaną, dlatego pewnie pracuje jako dyrektor kreatywny, a przy okazji jest atrakcyjną młodą dziewczyną. Marne ma chyba szanse na poderwanie samotnego pisarza, prawda? Co zatem może jej stanąć na przeszkodzie? Trudno to odkryć, toniemy bowiem nieustannie w gąszczu dygresji i nowych wątków. Gdy nasza bohaterka spotyka się z koleżanką, nie omieszka opowiedzieć, jak się poznały, gdy idzie na lunch, opowiada, co jadła w liceum, gdy dzwoni matka, podaje dokładną charakterystykę ojca i tak dalej, i tak dalej – bez końca. Owszem, jest błyskotliwa i bystra, ale chyba za dużo w powieści znajdujemy tych dodatkowych epizodów, które nie posuwają akcji do przodu ani trochę. Niejako „przy okazji" będziemy świadkami dokonywanych przez bohaterkę wyborów i powrotu do porzuconych ideałów.
Zaletą niewątpliwą tego swoistego „polowania na pisarza” są anegdoty dotyczące amerykańskiego rynku książki i sposobów jego funkcjonowania – tak nam obcych, a tak bardzo upragnionych. Okazuje się jednak, że dobrze opłacaną gwiazdą w tej branży wcale nie tak łatwo się stać, a samo wydanie jednej czy dwóch powieści nie czyni z nikogo milionera. Między ideałami a prozą życia przepaść bywa czasem nie do przebycia. Trochę to pocieszające, że za Oceanem – podobnie jak w Polsce – walczyć trzeba o uwagę i akceptację środowiska.
Jako zaletę trzeba także uznać talent obserwacyjny autorki, która świetnie „rozpracowuje” aktualne mody. Troszkę podśmiewa się z ludzi kupujących produkty eko-, a jej bohaterka nie kryje się z uzależnieniem od mediów społecznościowych.
Jak upolować pisarza? jest chyba bardziej socjologicznym studium niż typową rozrywkową powieścią. Za dwadzieścia lat może okazać się świetnym dokumentem naszych czasów. Tymczasem jednak trzeba wiele samozaparcia, by przebrnąć przez ocean retrospekcji i pobocznych wątków, które stanowią raczej wprawki reporterskie niż elementy sprawnie napisanej fabuły. Utwór jest pomyślany jako swoisty pean na cześć książek, ich pisania i czytania. Kto lubi, ten będzie czuł się w tym świecie jak w domu.