Nigdy niekończąca się trzecia nad ranem
Po Coś z Nightside (Something from the Nightside, 2003), pierwszym tomie przygód Johna Taylora, trafia właśnie do naszych rąk tom drugi: Istoty Światła i Ciemności (Agents of Light and Darkness, 2003). To dopiero początek dość rozbudowanej serii, która ciągle żyje i dynamicznie się rozwija.
John Taylor. Prywatny detektyw. Mało typowy detektyw. Specjalista od znajdowania nie tyle ludzi, co rzeczy. Cóż, daru się nie wybiera... Jedni mają dar ględzenia, inni cyklicznej zmiany niesionych z rumieńcami sztandarów. Niektórzy zdolność odnajdywania rzeczy, które nie zawsze chcą być odnalezione. I nie oznacza to wcale od razu, że są pracownikami jakiegoś dynamicznie rozwijającego się Biura Rzeczy Zagubionych.
Żywiołem Taylora jest miejsce zwane Nightside, część Londynu w której magia i zaawansowana technologia żyją ze sobą za pan brat, jak pies Mruczuś z kotem Brutusem. Zakątek, gdzie zło nie tylko reklamuje się wielobarwnymi, krzykliwymi neonami (wszak i gdzie indziej jest to całkiem normalne), ale nie udaje do tego, że jest milusie w dotyku i pełne (piekielnego) ciepła.
Taylor dostaje zlecenie. Dziwny człowiek, imieniem Juda, zgłasza się do niego z popartą odpowiednią gotówką prośbą o odszukanie Nieświętego Graala, kielicha Judasza używanego przez niego w czasie Ostatniej Wieczerzy. Mroczny Kielich pojawił się w Nightside. Aktywizuje i umacnia zło, sprawia, że wielu mniejszych i większych cwaniaków chce go dostać w swoje ręce za wszelką cenę. Spora zaliczka i zwykła ciekawość sprawiają, że Taylor rusza tropem kielicha. Po zgliszczach i trupach, które mu będą towarzyszyć aż do efektownego zakończenia sprawy. Wśród śmiało sobie poczynających, momentami zbyt walecznych agentów Aniołów Góry i Dołu do których mocno nawiązuje tytuł niniejszej książki.
Green kreuje świat, a właściwie to światek, który zawarty jest w mocno zakreślonym cudzysłowie. Wieloznaczny, fantazyjny, nierzeczywisty jak idea kryjąca się w haśle każdemu według potrzeb. I równie mocno przesiąknięty ironią. Pozwala sobie na swobodny lot fantazji, na łamanie praw fizyki i praw magii. Bardzo silnym punktem literackiego lunchu, na który nas zaprasza, są postaci. Pojawiają się znowu te, które już poznaliśmy w pierwszym tomie, jak Wystrzałowa Suzie czy Ostry Eddie. Najsmaczniejsze są jednak nowe osobowości - Pani Niewiara Bolesna Jessica unicestwiająca istnienie czegoś/kogoś brakiem wiary w coś/niego czy cokolwiek nieżywa Marilyn Monroe w zawsze białej sukience, którą zna cały globalny świat.
Styl Greena ma w sobie coś z komiksu: przerysowanie, nierealność, niejednoznaczność, skrótowość. Przejście od obrazka do obrazka pozostawiające czytelnikowi przestrzeń na dopowiedzenie sobie reszty. To komiks w wersji słownej, skąpo obrazkowej, ilustracji bowiem nie mamy tu zbyt wiele. Świat wykreowany przez Greena to zbiorowisko popkulturowych symboli polanych gęstym sosem czarnego humoru.
Jeśli chcemy poznać czym jest nieznośna lekkość fantastycznego bytu, to tutaj możemy to poczuć. Nic nie jest realne w tej powieści poza kartkami książki, którą czytamy. Wszystko jest grą, zabawą, ironicznym westchnieniem, alternatywną ścieżką, zaciemnieniem (starsza siostra oświecenia). Żaden temat nie jest poruszany całkiem na poważnie, choć refleksyjne nutki pojawiają się niespodziewanie zaburzając typowo rozrywkowy charakter powieści. Słowa u Greena są jak piłeczki w rękach zabawiającego widzów klauna. Śmierć jest bolesna na równi z ukąszeniem komara, ból niespecjalnie boli mimo zapewnień, że jest niezwykle bolesny. Rozbudowane opisy zła wywołują pobłażliwy uśmiech na twarzach czytelników przyzwyczajonych do oglądania relacji z posiedzenia parlamentu. Jest w książce coś dla wielbicieli panoramicznych krajobrazów: opisy, których nie powstydziłaby się Eliza O. (Nad Niemnem się kłania w wersji pełnej).
Do grupy poznanych już ciekawych, wartych odwiedzenia lokali gastronomicznych, dołącza Otchłań. Lokal z trochę innym klimatem niż Obcy Znajomkowie. Coś w sam raz dla elit naszych czasów, czyli gości lubiących łączyć ze sobą ból i przyjemność. Nowe, intrygujące pomysły kryją się za hasłami Czwarta Rzesza, Obmierzły Jack Starlight, Mówiący Pistolet, Demon Pany, Pan Krew i Pan Kości. Nie wyjaśniam szczegółowo, kto ma ochotę zapozna się z nimi sam na sam.
W książce królują tym razem elementy totalnej rozwałki, dominuje przesadyzm czyli radosna, zaprawiona ironią przesada zmieszana z nieszkodliwym sadyzmem. Sceny walecznych aniołów przeczesujących Nightside mają w sobie iście epicki rozmach. Wydarzenia są odrealnione i przerysowane jak telewizyjne reklamy autostrad i dróg ekspresowych gęsto przecinających nasz dynamicznie rozwijający się kraj. Ale o to właśnie w tej prozie chodzi.
Muszę zwrócić uwagę, że tłumacz poszedł tym razem na całego i zdecydowanie sięgnął po swoiste bogactwo współczesnej polszczyzny, czyli kilka mocnych słów próbujących często wyrazić wszystko, co pomyśli głowa. Nie przepadam za tak dosadnym językiem, a w samej powieści nie zawsze jest on na miejscu i brzmi naturalnie.
Kapitan Hawk i Fisher zostają przydzieleni do prób schwytania zabójcy bóstw. Zginęły już trzy bóstwa, wzmagają się zamieszki uliczne, a do sprawy wciąż...
Sabotaż w elektrowni. Tragiczna śmierć przyjaciół. Nieznane losy francuskiej piosenkarki… Kto jest ofiarą, kto krzywdzicielem? John Taylor...