Najnowsza książka Włodzimierza Odojewskiego to zestaw 12 opowiadań, pisanych w latach 1953- 2005 (pod każdym opowiadaniem znajduje się data). Są one bardzo różnorodne. Rozpiętość objętości jest olbrzymia- najkrótsze ma 4 strony, najdłuższe (tytułowe "I poniosły konie")- 110 stron! Niektóre są pisane w trzeciej osobie, inne w pierwszej. Akcja większości dzieje się na Kresach Wschodnich, niektóre w nieokreślonym miejscu, a nawet w krainie snu. Mimo tak wielkiej różnorodności da się zauważyć w tych opowiadaniach pewne cechy wspólne. Rzuca się w oczy przede wszystkim ogromna wrażliwość na przyrodę. Jej opisy są niesamowicie barwne, wręcz malarskie. Natura oddziaływuje w nich zresztą nie tylko na wzrok, ale też na inne zmysły. Przytoczę dla przykładu dwa fragmenty, które mnie najbardziej urzekły:
"...a wtedy hen na zaborzu pojaśniało. To ta ledwo różowa smuga wczesnego słońca, usiłująca podźwignąć wzwyż wciąż jeszcze ołowiane niebo. Ale mżawka nocna już ustała i mgły rozpraszały się prędko, gdy zagłębił się w pusty park. (...). Więc przedostawszy się przez stratowany klomb, przystanął i rozejrzał się dookoła raz i drugi, lecz nieuważnie. Bo cisza panowała tak zupełna, że wszystkie odgłosy- jego samotnych kroków, spadania na ziemię pojedynczych kropel z liści i gałęzi, pobliskiego łopotu skrzydeł zamilkłego przed chwilą ptaka- brzmiały niezwykle wyraźnie, oddzielnie, oddzielnie tą ciszą były oprawione".
("I za nim szły")
"A potem poszłaś przed siebie rozgarniając zieloność łąki kolanami; słuchałaś jej szumów i szelestów. Jakież bogactwo kolorów w zwierciadle twoich oczu! I zaraz sady pełne zapachu rozdziobanych przez szpaki wiśni. Potem droga skrajem doliny, gdzie wyżej cmentarz. W okalającym go żywopłocie żółta wilga krzycząca nam drwiąco "Zofija! Wiwija!" I jeszcze kobiety wiejskie u brzegu strumienia płuczące bieliznę. A dalej, gdzie brzeg podcięty jego nurtem, i gdzie w przepastnych jamach żyją płochliwe raki, wchodzisz do wody nago. Nieruchoma w upale cisza, nikogo. Tylko na pojedynczej trzcinie kołysząca się czteroskrzydła ważka."
Drugą bardzo ważną cechą wspólną są wspomnienia. Praktycznie wszystkie opowiadania są im poświęcone. Wspomnienia te przychodzą czasem we śnie, czasem na jawie. Uświadamiają nam kruchość ludzkiej egzystencji (chyba nieprzypadkowo w jednym z opowiadań budzą je do życia szklane kieliszki, w innym kawałki porcelany). Wywołują ból, nostalgię, ale i nadzieję, że to, co cenne z przeszłości przetrwa w ludzkiej pamięci. Nadzieję, że umarli nie pogrążą się w mrokach zapomnienia, a przyjaciele, z którymi nas rozdzieliły losy, będą wciąż żyli w naszych sercach. Przejmująco brzmią szczególnie końcowe słowa tytułowego opowiadania:
"To wszystko, co wyżej, poświęcam Mikołajowi. (...) Był wspaniałym człowiekiem, drugiego takiego pewnie nie spotkałem nigdy. I pewnie nigdy już nie spotkam. Nigdy go nie zapomnę. Mikołaj mnie też nigdy nie zapomni. (...) Przeczuwam, a nawet wiem na pewno, że w ten sposób budujemy sobie wzajemnie pomniki ze wspomnień, których żadna siła, żadna władza tej ziemi nie potrafi zniszczyć. Że rozsypią się dopiero w ciemności naszej śmierci".
Książki tej wbrew tytułowi nie warto czytać galopem. Lepiej przebrnąć przez nią stępa, smakując każde słowo. Wtedy nas naprawdę poniesie.
Kalina Beluch
Powieść powstała w 1950 r., miała swoją pierwszą, fragmentaryczną publikację w odcinku radiowym. W 1951 r. została nagrodzona przez Komisję Młodzieżową...
Główny wątek tej powieści to historia autentycznej próby, podjętej na przełomie 1945-1946, zainscenizowania w Polsce procesu katyńskiego, mogącego, czy...