Komiks „Henri Désiré Landru” Christophe’a Chabouté to wciągająca opowieść o jednym z najsłynniejszych francuskich seryjnych morderców. To znakomite połączenie historii i wyobraźni, faktów z wydarzeniami całkowicie fikcyjnymi. To wreszcie utrzymany w mrocznym klimacie świetny kryminał i doskonały thriller zarazem, wzbogacony o elementy dramatu sądowego.
Henri Désiré Landru to postać autentyczna. We Francji to postać odpowiadająca brytyjskiemu Kubie Rozpruwaczowi. Człowiek ten żył na przełomie XIX i XX wieku i rzekomo odpowiadał za śmierć jedenastu kobiet. Został ścięty, choć w świetle współczesnego prawa jego wina nie byłaby w sposób wystarczający udowodniona. Chabouté na kanwie historycznych faktów buduje własną, bardzo złożoną historię życia i działalności przestępczej Landru. W jego ujęciu tytułowy bohater okazuje się drobnym cwaniaczkiem, zwyczajnym oszustem, wykorzystanym przez wszystkich – zarówno przez wspólników, jak i przez francuski rząd. Szarmancki Landru nadrabia braki w prezencji elokwencją i pozorami dobrego wychowania. Potrafi w ten sposób omotać łatwowierne, samotne i zamożne kobiety, nie zdając sobie sprawy z tego, że sam wykorzystywany jest przez bezwzględnego dezertera. Jakby na marginesie opowieści kryminalnej kreśli Chabouté tragedię społeczeństwa w czasie I wojny światowej. Ukazuje tragiczny los i warunki bytu walczących na froncie żołnierzy oraz pustkę pozostawioną przez nich wśród ich rodzin. Mimo bogactwa treści, niewiele jest w albumie tym czystego tekstu.
Chabouté ogranicza komentarze narratorskie do prezentowania czasu i miejsca rozgrywających się wydarzeń. Wiele kadrów jest całkowicie pozbawionych tekstu, a jednak szczegółowość i drobiazgowość rysunku sprawia, że czytelnik bez problemu odnajduje się w ilustrowanej przez autora sytuacji. Dialogi są tu mocno ograniczone – bohaterowie zdają się wypowiadać jedynie najważniejsze dla rozwoju wydarzeń kwestie. A jednak wyraźnie widać indywidualne cechy języka poszczególnych bohaterów – udającego dżentelmena Landru, prymitywnego żołnierza czy naciąganych wdów. Każda z nich jest inna, każda inaczej reaguje na umizgi Landru – łączy je tylko dojmujące poczucie samotności po utracie mężczyzn.
Chabouté operuje niemal wyłącznie czernią i bielą – wewnątrz albumu praktycznie nie ma szarości. Dominuje oczywiście czerń, co sprawia, że całość sprawia wrażenie bardzo mrocznej i przytłaczającej – co zresztą jest zabiegiem zamierzonym i celowym. Choć często sceneria prezentowana jest w sposób bardzo szczegółowy, Chabouté często stara się tło ograniczyć do plamy czerni lub bieli. Niektóre kadry nieodmiennie przywodzą na myśl fotosy z dobrego horroru.
Jednak opowieści Christophe’a Chabouté nie można traktować zupełnie serio. Wiele jest w niej bardzo delikatnej ironii i czarnego humoru. Uśmiech czytelnika wywołuje autor bardzo prostymi i skromnymi środkami – na przykład wielokrotnie przywoływanym obrazem ciemnego domu i powtarzaną po wielokroć onomatopeją. Ma więc w sobie album ten wszystko, czego trzeba dobrej opowieści kryminalnej: interesującą intrygę, wiarygodne postaci, wciągającą fabułę i zaskakujące zakończenie. W swej reinterpretacji historii Landru Chabouté unika łatwych odpowiedzi czy jednoznacznej oceny tego bohatera. Po latach autor nie tylko tworzy poruszającą historię, ale również zadaje niewygodne pytania. To bardzo wiele jak na komiks – dziedzinę sztuki przede wszystkim uznawaną jednak za służącą rozrywce.
W oddalonej od brzegu latarni morskiej żyje człowiek. Nikogo nie widuje, z nikim nie rozmawia. Nie pojawia się na nabrzeżu nawet wtedy, gdy raz w tygodniu...