Nieprzyjmowanie do wiadomości realiów można uznać za naszą cechę narodową. Ciągle, jak dzieci, niezadowoleni z rzeczywistości, uciekający od domniemanych porażek, chętnie wkładamy czyjeś kostiumy oraz fantazjujemy o piękniejszych i lepszych światach.
Podobno żyjemy w kraju błotnistym, żytnio-polnym, dąbrownym, kniejowym, rozjeżdżonym, ciemnym, śniegochlupnym. Podobno polskie demony to demony mgieł, nocy, błotnej chlupoty. A jednak marzą nam się tropiki, popękane greckie kolumny, tygrysy, papugi i palmy. Miewamy fazy na Tercety Egzotyczne, hawajskie chochoły, zamorskie kolonie i kuchnie świata. O wszystkich naszych polskich cudacznościach i pięknie w wersji „made in Poland” (czytaj tak, jak piszesz) przeczytamy w Hawaikum. W poszukiwaniu istoty piękna - zbiorze tekstów pięknie wydanych i opatrzonych rewelacyjnie dobranymi fotografiami polskiej przestrzeni publicznej i prywatnej.
Niemal do łez rozbawiła mnie Krytyka wydziaranego rozumu Smerdy (doprawdy, Krystyna Czubówna literatury faktu), zastanowił esej Tischnera o sarmackiej melancholii i chochołach, które nie istnieją (sic!) tylko częściowo, uzupełnił luki tekst Szczerka o polskim kolonializmie (którego nie było). Poruszają zdjęcia, które są świadectwem polskiej tęsknoty za pięknem, za piękniejszym życiem, chociaż rezultatem jest dzieło przypadkowe i absurdalne.
Hawaikum to niepełne, ale dotykające wielu aktualnych problemów związanych z przestrzenią publiczną i prywatną w naszym kraju kompendium wiedzy o tym, co nas otacza. A otacza nas, według większości autorów, pseudoartystyczny miszmasz i kolorowo-egzotyczna plastikowa papka (bo czemu nie?). Otacza nas również brak wiedzy, wyczucia, smaku, artystycznej tożsamości, poczucia odrębności i własnej wartości, a przede wszystkim - umiaru. Tkwimy w pasie ziemi niczyjej pomiędzy Wschodem a Zachodem i nie do końca potrafimy uczynić ją swoją.
I choć rozumiem koncepcję autorów, redaktorów i pomysłodawców, to jednak kiełkują we mnie pewne wątpliwości. Rozumiem, że tracimy nasz narodowy design (określenie, które lata temu usłyszałam w pewnym wywiadzie z oburzoną specjalistką w Trójce) i że powinniśmy dbać o to, co nas właściwie określa, zamiast wiecznie gonić za egzotyką, za innością, za hawaikum. Rozumiem też, że chciałem, żeby było ładnie (czytaj: nie bez powodu pomalowałem dom na różowo-zielono, a w ogrodzie, pomiędzy fikuśnie przystrzyżonymi tujami, ustawiłem greckie rzeźby, krasnale i dzikie zwierzęta) nie wystarczy, bo wiadomo, co brukuje się dobrymi chęciami.
Ale z drugiej strony niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie jadł ryżu tam, gdzie miało być po staropolsku. I może jeszcze ten, kto nie ma w domu kwiatów z różnych długości lub szerokości geograficznych? Ja nie rzucę, bo ryż jadam przy każdej możliwej okazji, a kwiatów nie mam żadnych. Cenię minimalizm, cenię kolorystyczne dopasowanie, surowość i pustą przestrzeń, miejsce na życie. Ale staram się dawać żyć innym. Im również udostępniać tę przestrzeń, której sama potrzebuję. Także przestrzeń dla wyobraźni.