Przeszłość nie daje o sobie zapomnieć
Współczesny Wrocław, współcześni ludzie, współczesne związki. Trzydziestodwuletnia Teresa Miller mieszka w skromnym mieszkaniu ze swoim narzeczonym, Damianem Groyewskim. Ona jest programistką z licencjatem, pracującą na swoim jako twórca stron WWW dla firm. On zdolnym adwokatem w kancelarii ojca, aktualnie broniącym ludzi z gangu „Zebry”. Mają plany, nie mają pieniędzy, kochają się, ale bez jakiejś nastoletniej zaślepiającej namiętności. Swoje już w życiu widzieli, przeżyli, doświadczyli.
Komisarz Wiktor Rynkowski z wydziału kryminalnego policji wrocławskiej ma pięćdziesiąt dwa lata. Czeka na emeryturę coraz więcej czasu poświęcając rodzinie i brzęczącemu hobby - pszczelarstwu. Śmierć jako taka nie może go już zaskoczyć, rutyna robi swoje. Jednak dwa zabójstwa wykonane pewną ręką zawodowca, strzał w głowę z daleka i dwie kule w serce z bliska, mocno niepokoją doświadczonego policjanta. Oznaczają bowiem, że w mieście pojawił się profesjonalista, a wraz z nim być może śmiertelne kłopoty. Zamordowani to Marek Szwedes - mało znaczący pseudogangster oraz Piotr Prokopowicz - zwykły żul. Co może łączyć te dwie mało rzucające się w oczy postaci?
Policja niespodziewanie odwiedza Teresę. Zabierają ją na komendę, przesłuchanie jest co najmniej dziwne. Przetrzymują, o nic konkretnego nie oskarżają, pytają się o jakieś błahostki. Interwencja Damiana szybko załatwia sprawę. Jednak lekki niepokój wkrada się w serce dziewczyny, tym bardziej, że ktoś do niej pisze na portalach społecznościowych, ostrzegając przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Ktoś, kto używa sformułowań i słów znanych kiedyś tylko bardzo bliskiej jej osobie. Człowiekowi, który zmarł tragicznie osiem lat temu. Przeszłość powraca. Także ta zatajona przed narzeczonym. Mroczne tajemnice mają bowiem to do siebie, że potrafią zmienić życie. I zmieniają, nie tylko w przypadku Teresy.
Gdyby on tu był to klasyczny kryminał, napisany dość sprawnie, z odpowiednio dawkowanym napięciem. Niekoniecznie może jakieś znaczące osiągnięcie literackie, raczej dobra, poprawnie wykonana pisarska robota. Autorka, Iga Karst mająca już za sobą pewne doświadczenie zawodowe sięga po sprawdzone schematy. Mamy zatem lekko zgorzkniałych i pozbawionych złudzeń policjantów. Takich, którzy dla dobra śledztwa (sprawy) potrafią naginać uciążliwe, przeszkadzające w efektywnej pracy przepisy. Mamy „złego” szefa owych przedstawicieli prawa, który z łatwością miesza sprawy osobiste z zawodowymi, więcej oczekując niż dając. Mamy bohaterów z trudem układających sobie życie, z przeszłością do której nie chcą wracać. Mamy zagmatwane losy, mroczne tajemnice, oddaną przyjaciółkę, niełatwe wiązanie końca z końcem. Stosy nawarstwionych problemów i ciężką codzienną orkę pojawiających się w powieści postaci. I to wszystko ma miejsce we Wrocławiu i okolicach Dolnego Śląska.
Akcja jest dosyć wartka, fabuła pogmatwana i w sumie zaskakująca co pewien czas czymś nowym. Niektóre zasugerowane nam podejrzenia legną w trakcie lektury gruzem. Zakończenie okaże się dla większości dość zaskakujące. Postaci poznajemy w sposób klasyczny. Kiedy się pojawiają, zdradzane są ich podstawowe atrybuty: imię, nazwisko, wygląd, status. Dialogi może nie olśniewają, ale na ogół nie rażą sztucznością. Iga Karst stara się zwracać uwagę na szczegóły, w opisach pojawia się ich sporo, nie zawsze istotnych z punktu widzenia akcji, pozwalających za to wyobrazić sobie miejsca, ludzi, sytuacje. Osobiście wolę trochę mniej „rozgadaną” prozę, ale chyba jestem w mniejszości. Nie przepadam również za nasycaniem powieści patetycznością, nierzadko egzaltowanymi sformułowaniami mającymi nadać osobistym, subiektywnym przemyśleniom postaci charakter nieomal złotych myśli.
Obserwowała małych ludzi, pełnych wiary i nadziei na przyszłość i ogrzewała się w ich beztroskiej radości.
Miejscami wkrada się w tekst powieści, w dialogi czy myśli nienaturalność, literackość, która tylko próbuje naśladować życie. Nie jest to na szczęście zjawisko rażące, raczej przypadłość do zlekceważenia. Nie każdy przepada również za patosem. Cóż, przydaje się on do gry na emocjach czytelników, ale w większej dawce męczy. Trochę rozczarowująca jest psychologia postaci. Są, jak dla mnie, zbyt papierowe, i w niektórych przypadkach, np. Gerarda mało autentyczne.
Kradłem te pieprzone motocykle, ale nie czułem się przestępcą. Nie miałem broni, nigdy nikogo nie uderzyłem, ani nie zabiłem.
Najlepiej prezentują się w sumie Teresa i komisarz Rynkowski. Postacie drugoplanowe są chyba trochę zbyt mało krwiste.
Więcej plusów czy minusów?! Moim zdaniem, tak jak w przypadku naszych Orłów jakoby świetnie przygotowanych na Euro - remis.
Nina śmiało może nazywać się prawdziwą kobietą sukcesu. Mimo młodego wieku zdobyła pozycję dyrektorki w jednej z największych korporacji jubilerskich w...
Dla Zośki wakacje spędzone w gronie przyjaciół na dolnośląskiej wsi mają być czasem odpoczynku. Relaks jest jednak niemożliwy, gdy pada się ofiarą...