Recenzja książki: Friday

Recenzuje: Damian Kopeć

Friday nie zawsze musi być początkiem miłego weekendu

Lubicie wizje świetlanej przyszłości? A przynajmniej przeszłości? No to możecie poznać jedną z nich. Niezbyt w sumie oryginalną, mało wyrafinowaną, opartą o myśl, że efektem ciągłego postępu może być stopniowy, choć dotkliwy upadek. Jeśli nie wszystkich ludzi, to przynajmniej wybranych społeczeństw.

Robert A. Heinlein napisał Friday w 1982 roku, u schyłku życia, w fazie zanikających zdolności twórczych, co wyraźnie czuć w tej powieści. Tak, należy ona do książek, które odczuwają upływ czasu i których treść żółknie i szarzeje jak chlorowany, nowoczesny, rozsypujący się po kilkudziesięciu latach papier. Niestety, schyłkowy okres twórczości Heinleina nie obfitował w wybitne dzieła i Friday mimo że kojarzy się z tak skądinąd miłym weekendem też do nich nie należy. To przeciętnie napisana, średnio interesująca fantastyka, nierówna i miejscami zwyczajnie przegadana. Opowieść ani wystarczająca przygodowa, ani odpowiednio wizjonerska, napisana w formie wspomnień tytułowej bohaterki.

Friday nie jest człowiekiem. Jest dziełem zaawansowanej inżynierii genetycznej w świecie łączącym duży postęp ze znaczącym regresem. Z jednej strony mamy postęp techniczny w wielu dziedzinach, z drugiej problemy z kopalnymi źródłami energii i końskie zaprzęgi truchtające ulicami miast przyszłości. W wizji Heinleina następuje bałkanizacja Ameryki, że posłużę się terminem, który większości niewiele mówi, ale za to wyjątkowo brzmi. Ameryka jest podzielona na miasta-państwa toczące ze sobą wojny. Niekoniecznie militarne, choć to też się zdarza, głównie ekonomiczne. Na świecie dzieje się coś podobnego, ale nie dowiemy się o tym z powieści zbyt wiele. Drugim źródłem konfliktów są multinacjonały, wielkie koncerny dysponujące środkami finansowymi i ludzkimi, wpływające na cały świat i to, co się w nim dzieje. Ludzie latają w kosmos z prędkościami ponadświetlnymi, choć lokalnie uzależnieni są od końskich zaprzęgów. Zniknęły samochody, pociągi, tramwaje, tak jakby w końcu proroctwa skrajnych ekologów stały się uzdrawiającą życie rzeczywistością.

Postęp techniczny w wielu dziedzinach, jak można się spodziewać, nie przyniósł powszechnej szczęśliwości. Według autora to głównie wina ludzkich przesądów i zamkniętej w genach nietolerancji. Wśród ludzi pojawiły się produkty inżynierii genetycznej: OA czyli ożywione artefakty i SO czyli sztuczne osoby. Te drugie trudne do odróżnienia od zwykłych ludzi, choć obdarzone samymi pożądanymi jakoby cechami: zdrowe, bez wad genetycznych, silniejsze, sprytniejsze, bardziej inteligentne i pozbawione ludzkich słabości, czyli głównie zestawu podstawowych emocji. Jedną z takich postaci jest Friday. Zaprojektowana w laboratorium, wyposażona w superinteligencję i zaledwie niezbędną namiastkę uczuć. Dlaczego namiastkę? Cóż, zwykła kobieta po zbiorowym gwałcie ma poważny problem z powrotem do normalnego życia. Po Friday to spływa jak woda po ceramice sanitarnej. Nie robi na niej wrażenia seks, zabijanie, przemoc, znęcanie się, kłamstwa. Friday jest kurierem bojowym pracującym w doskonale zorganizowanej organizacji paramilitarnej, szukającym przy tym swojego miejsca w ludzkim świecie. Zajętym rozmyślaniami, czy jest wystarczająco ludzka, czy nie. Takich grup, jak ta, dla której pracuje SO istnieje wiele, są jak masoni, niewidoczne choć wszędzie wtykające paluchy i nieźle wpisujące się w spiskowy świat, w którym nigdy nie do końca wiadomo, kto rządzi, kto wywołuje wojny i kto w rzeczywistości czerpie z tego korzyści. Śledzimy zarówno nieliczne przygody, jak i rozliczne monotematyczne rozterki ponętnej bohaterki.

Powieść nie jest równa. Pierwsza połowa jest raczej rozwlekła i nasycona dialogami, które zbytnio przypominają te z popularnych telenoweli. Lepsza jest końcówka, kiedy Friday mniej duma i rozważa, a więcej działa, choć i tu zdarzają się fragmenty uciążliwe w lekturze. Powieść wydaje się czasami chaotyczna, miejsce akcji zajmują nawet w pewnym momencie tabelki i mało poruszające rozważania o podróżowaniu międzygwiezdnym. Niewiele jest tutaj elementów science, autor nie tłumaczy sensownie wielu ciekawszych spraw (np. rewolucyjnych sposobów magazynowania energii czy podróży kosmicznych). Podstarzałego już Heinleina fascynuje przede wszystkim seks, który zdaje się być tematem numer jeden w tej historii. Głosi swoistą pochwałę nietypowych modeli społecznych, na przykład rodzin z wieloma wspólnymi żonami, mężami i dziećmi, podejmując jednak temat powierzchownie, nie rozważając dobrych i złych stron proponowanych rozwiązań. Wizje te zdają się wykluczać, przemilczać pewne cechy ludzkie, nieodmienne dla tego gatunku: potrzebę własności, intymności, posiadania na wyłączność. Człowiek nie wszystkim lubi się dzielić i choć na kartach powieści i w ideologicznych manifestach jest to możliwe, to w praktyce kończy się zawsze tak samo, czyli źle. Autor prezentuje naiwną dwudziestowieczną wiarę, że możemy pogrzebać trochę w genach i stworzymy nie monstrum doktora Frankensteina, a nowego wspaniałego człowieka. Znikną choroby, ograniczenia, konwenanse. Nowy wspaniały człowiek stworzy nowy wspaniały świat. Cóż, zbytnio to przypomina ideologie, które chciały pogrzebać trochę w mechanizmach społecznych i szybko stworzyć lepszy świat. Jednak zamiast obiecanego wydumanego raju na ziemi stworzyły realne piekło dla ludzi, które jeszcze kazały wychwalać pod niebiosa.

Na poziomie intelektualnym trudno odnosić się do wielu pomysłów pisarza i proponowanych rozwiązań. Są to bowiem powierzchowne konstrukty słowne. Nie wiemy, skąd się wzięły, dlaczego są takie, a nie inne. Autor podejmuje niby temat sztucznej inteligencji, tego, co oznacza być człowiekiem, ale czyni to na mało interesującym i pobudzającym do przemyśleń poziomie.

Psychologia postaci jest słaba. Najważniejszy jest wszak seks i rozmowy toczące się wokół niego. Niewiarygodne jest to, że tak silnie skoncentrowani na niekończącym się kopulowaniu ludzie mają jeszcze czas, siły i ochotę na pracę, działalność naukową, zdobywanie wiedzy. Słabo wykreowane postacie można by tłumaczyć nastawieniem autora na wartką fabułę, ale to nie jest prawdą. Tematyka kopulacji (miłość i wierność istnieją tu tylko jako zabobon) jest wzbogacona częstymi opisami picia i jedzenia. Mało jest dialogów, wszak to są wspomnienia o własnych przeżyciach.

Jak w każdej książce, pojawiają się fragmenty ciekawsze z inspirującymi myślami, ale są one raczej wyjątkiem niż regułą. Heinlein zdaje się więcej krytykować niż sensownie proponować. Jako rozrywka, a nie rzecz do przemyśleń powieść nie należy do porywających. Bohaterowie są żywym zaprzeczeniem teorii ewolucji Darwina, ich celem nie jest przetrwanie gatunku, a czerpanie z życia przyjemności. Książce brakuje wyrazistej wizji, porywającego języka, dynamicznej akcji. Jest niespójna, zaledwie muskająca poważniejsze tematy. Miałem okazję porównać ją chociażby z niedawno czytanymi Kolorami sztandarów Kołodziejczaka, które są pełne emocji, wciągające i pobudzające do myślenia. Przy nich Friday prezentuje się jak omdlała, wyschnięta meduza wyrzucona gdzieś na rozległy literacki brzeg. Jak na książkę napisaną przez wielokrotnie nagradzanego i zasłużonego dla nurtu s-f autora, jestem gorzko rozczarowany. Co zresztą wyraźnie widać.

Kup książkę Friday

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Friday
Książka
Friday
Robert A.Heinlein
Inne książki autora
Obcy w obcym kraju
Robert A.Heinlein0
Okładka ksiązki - Obcy w obcym kraju

Kultowa powieść, której nie trzeba chyba nikomu przedstawiać - po raz pierwszy w wersji nieocenzurowanej!! Pierwsza powieść science fiction, która dostała...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy