Już sam tytuł książki wprowadza nas w zadziwienie. Przecież przybytki wellnessu (łaźnie i inne pomieszczenia SPA) czy fittnessu, jak na przykład siłownie, są nakierowane na ciało, a nie na duchowość. Wyobraźmy sobie dowolną łaźnię. Panuje żar. Ludzie są nadzy i spoceni. Fizyczne odczucia związane z gorącem zdecydowanie wysuwają się na pierwszy plan. Teraz przejdźmy się na dowolną siłownię. Znów spotykamy spocone ciała, tylko że tym razem ubrane. Skrzypią liczne przyrządy. Mięśnie kurczą się i rozkurczają. Mężczyźni przechwalają się swoimi muskułami i ćwiczą intensywnie, by poszerzyć klatkę (ptaszka niestety nie mogą...). Nieraz przy okazji korzystają z niedozwolonego dopingu. Dla nich to świątynia testosteronu, a nie Boga. Z kobietami nie jest lepiej. Zdecydowana większość z nich wylewa litry potu, żeby pozbyć się zbędnych kilogramów lub nie dopuścić do ich powstania. Gdzie tu szukać duchowości? Wydaje się to wręcz niemożliwe. W naszej świadomości bowiem sfery sacrum i profanum są od siebie wyraźnie rozdzielone. A przybytki SPA czy fitness cluby zdają się należeć zdecydowanie do sfery profanum. Dlaczego więc już starożytni zdawali się mieć inny pogląd? Heraklit grzejąc się przy piecu w piekarni pozdrowił przyjaciół słowami: "Wstąpcie, albowiem tutaj także są bogowie". Jego pozdrowienie zostało wyryte na frontonie jednej z łaźni. Czy to możliwe, żeby droga ku bóstwu prowadziła także przez miejsca służące przede wszystkim dbaniu o ciało jak przybytki wellness czy fitness? Jest to wbrew pozorom jak najbardziej realne. Jest tylko jeden warunek. Należy spojrzeć na ciało jako "świątynię ducha". Taki punkt widzenia przyjmuje na przykład cytowany przez autorów książki św. Paweł. Oddajmy mu na moment głos:
"Czy nie wiecie, że wasze ciało jest świątynią obecnego w was Ducha Świętego, którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie? Zostaliście bowiem nabyci za wielką cenę. Chwalcie więc Boga w waszych ciałach" (1 Kor 6, 19-20)
"Świątynia Boga jest bowiem święta, a wy jesteście takimi świątyniami" (1 Kor 3,17)
Dostaliśmy w darze od Boga ciało wraz z różnymi ograniczeniami i naszym obowiązkiem jest o nie dbać. Niewskazane są wszelkie skrajności. Wiele szkody wyrządziła nam średniowieczna pochwała ascezy. Fizyczność była wtedy postrzegana jako coś, co odwraca naszą uwagę od spraw duchowych. A przecież człowiek składa się nie tylko z ducha, lecz i z ciała i powinny one ze sobą współpracować. Oczywiście całkowite przeciwieństwo ascezy i narcystyczne skupienie się na potrzebach fizycznych też nie niesie ze sobą niczego dobrego. Trzeba znaleźć złoty środek, harmonię między duchem a ciałem. A drogą do tej harmonii jest wielokrotnie podkreślana przez autorów uważność. Skupienie się na każdej, nawet najdrobniejszej czynności i wykonywanie jej z miłością. Nie jest wtedy ważne, co robimy. Możemy równie dobrze czytać poezję, jak i znajdować się w ubikacji. Niektórych poprzednie zdanie może nieco zaszokować. Jednak fizjologia stanowi nieodłączną część naszego ciała i musimy zadbać, żeby jej potrzeby zostały zaspokojone. Nie jest więc istotne, jaką czynność wykonujemy. Ważne, żeby wykonywać ją we właściwy sposób- z miłością i akceptacją. Jeśli kogoś to nie przekonuje, sięgnę po inny argument dowodzący, że ciało może być drogą do Boga. Mam na myśli modlitewne gesty (jak składanie rąk czy klękanie), a także pozycje przyjmowane podczas medytacji czy ćwiczeń jogi. Skupieniu się na drodze duchowej służy więc odpowiednia ekspresja ciała. To nie jedyne zagadnienia poruszone w książce, którą omawiam. Zainteresowanych zapraszam do lektury. Naprawdę warto po nią sięgnąć. Wywód jest klarowny i przekonujący. Nie ma naukowego zadęcia czy łopatologicznego przekonywania do określonych racji. Wielkim plusem są także ilustrujące go liczne anegdotyczne? prawdziwe? wypowiedzi mędrców, przewodników duchowych. Całość zapada na długo w pamięć i w serce.
Kalina Beluch