Powoli snuta opowieść o jednych z najbardziej tajemniczych wysp naszego kontynentu. Wyspy Owcze. Czym są?
Gdy pracowałam w Danii w dużej firmie spedycyjnej, przy sąsiednim biurku siedział „uciekinier” z Wysp Owczych – nazwijmy go Lars. Lars głównie milczał, rzadko się uśmiechał, wciąż skupiony na rozłożonych na biurku dokumentach. Księgowy z Wysp Owczych. Pewnego popołudnia, gdy wracaliśmy grupą ze służbowej kolacji, zebrałam się na odwagę i zagadnęłam kolegę. „Lars, jak jest na wyspach?”. Westchnął, potem znowu westchnął, potem zamilkł. Zamiast Larsa odezwała się wesoła Brigitte. „No jak jest? Na prawo owce Hansena, na lewo owce Jensena” – rzuciła i roześmiała się zaraźliwie.
Nawet Lars się uśmiechnął, widać dosadny opis jego rodzinnej miejscowości przypadł mu do gustu. A potem znowu westchnął i dodał „Tam się żyje, a nie to, co tutaj”.
I takie było moje wyobrażenie o Farerach i o dziwnym, spokojnym, nieco tajemniczym kawałku Europy, gdzie nie ma dyskotek, głośnych motocykli, a ludzie potrafią godzinami obserwować przyrodę.
Maciej Brencz w książce Farerskie kadry pokazuje ludzi, którzy wybrali – lub los za nich wybrał – Faroje jako miejsce na życie. Jacy są? Czy potrafią stać w minikorku ulicznym, bo na środku drogi bawią się dzieci i nikt nie zamierza ich spędzać z drogi? Czy potrafią się bawić, słuchać dobrej muzyki, zaśpiewać coś melancholijnie po kolejnej butelce piwa? Czy mają swoje opowieści z dawnych lat? Swoją mitologię, pełną tajemniczych istot, gnomów, trolli i koboldów, które są bardzo niebezpieczne i łatwo je obrazić? Czy mieszkańcy Wysp Owczych czują się Duńczykami? O czym mówią dwaj posłowie z wysp, wybierani tradycyjnie do duńskiego parlamentu? I czy rzeczywiście owce z Farerów są inne niż owce na całym świecie?
Niełatwo pokazać miłość do tej krainy – nawet, jeśli ma się do dyspozycji aparat fotograficzny i umiejętności reporterskie. Pozornie pustawe i obce miejsca mają przecież swą historię, czas teraźniejszy i przyszłość, której nie można opisać słowami i zdjęciami. Może dlatego, że wyspy są tak odmienne od naszej codzienności, że zwyczajne instrumenty do ich opisu okazują się niewystarczające? A może dlatego, że trzeba być Larsem, aby potrafić tak westchnąć, że w tym westchnieniu zawrze się cała miłość do odległej, utraconej ziemi?
Trzeba być Farerem, który nie potrzebuje słów do opisania swojej ojczyzny.
Książka Macieja Brencza, choć pięknie wydana, pełna ciepłych opowieści i bogata w kolorowe zdjęcia i masę ciekawostek, wciąż wydaje się bardziej przewodnikiem turystycznym niż napisaną z serca opowieścią o Ziemi Obiecanej. Może się okazać przydatna, gdy zapragniemy wyruszyć na Wyspy Owcze, ale chyba nie pozwoli nam zakochać się w tym miejscu. Bo nawet w pozornie surowej farerskiej duszy jest coś bardzo ciepłego – coś, czego w tej lekturze nie znalazłam. Coś, o czym beczą owce Hansena i Jensena. Coś, czego trzeba posłuchać samemu.