Być może to niewielki format książki, a może moje uwielbienie dla baśni sprawiło, że najnowszą książkę Cunninghama pochłonęłam w niecałe dwie godziny. Faktem jest jednak, że Dzikiego łabędzia i inne baśnie czyta się z niesłabnącym zachwytem, ale także niemożliwym do zagłuszenia niepokojem. Happy end jest w życiu produktem deficytowym, a tekstom Amerykanina, choć zaludnionym chłopcami-łabędziami, księżniczkami i czarownicami, bliżej jest jednak do naszej smutnej rzeczywistości niż do baśniowego i żyli długo i szczęśliwie.
Znane i kochane utwory, takie jak Dzikie łabędzie, Piękna i bestia czy Dzielny ołowiany żołnierzyk pod troskliwym okiem Cunninghama zaczynają rosnąć niczym magiczna fasola, pozwalając po raz kolejny spotkać się z bohaterami, którzy niejednokrotnie gościli w naszych domach podczas rytualnego czytania bajek na dobranoc. Jednak te historie, choć osnute wokół fabuł starych jak świat, przeznaczone są dla czytelnika, który wyrósł już z opowieści o księżniczkach czekających na ratunek lub dzieciach uciekających przerażającej Babie Jadze. Ten czytelnik przeszedł już swoje – zna się na ludziach, bo na niejednym się sparzył, wie że można kochać, być kochanym, albo nie mieć nic i żyć z dnia na dzień, z okruchem lodu gdzieś w piersi. Bohaterowie tych baśni są do niego podobni, choć niektórzy z nich mieszkają za górami, za lasami…
W opowiadaniach Cunninghama to, co baśniowe, magiczne, jest nierzadko przyczynkiem do prawdziwej tragedii, a - co najmniej - do poczucia osamotnienia bądź też rozczarowania życiem. I tak też książę o jednym łabędzim skrzydle boryka się ze swoją odmiennością, wyszydzany przez pozostałych, normalnych braci. Wieczorami przesiaduje w barze z innymi porażkami baśniowej magii: żabim królem czy staruszką, która nieprecyzyjnie sformułowała swoje jedyne życzenie. Niełatwo mają też kobiety, uratowane księżniczki borykające się ze swoim piętnem - jak chociażby Królewna Śnieżka, która próbuje pogodzić się z dziwnym fetyszem ukochanego, uwielbiającego oglądać ją śpiącą i zamkniętą w szklanej trumnie. Sporo w tych baśniach makabrycznego piękna, wyzierającego z historii pełnych smutku, niepokoju i szyderstwa losu. Niewątpliwie dzieje się to za sprawą umiejętności pisarskich autora, który prostymi, acz sugestywnymi zdaniami buduje swoje narracje i - co najważniejsze - tworzy pogłębione psychologicznie postaci. Dzięki temu teksty Cunninghama stają się czymś więcej niż tylko wariacjami na temat znanych baśni – są opowieściami o człowieczeństwie, samotności, okrucieństwie i głupocie.
Autor z niesamowitą dbałością o szczegóły bawi się postaciami, które postrzegaliśmy jednowymiarowo. W baśniach na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się czarno-białe. Wiedźmy są złe, a nie tylko zmęczone życiem i brakiem miłości, macochy skazują na niedolę przybrane dzieci z zazdrości, a nie dlatego, że dbanie o rozbrykane książątka i księżniczki jest po prostu ponad ich siły, królowie są zawsze mądrzy i sprawiedliwi – nikt nie zauważa ich niepokojącego pociągu do przemocy. Cunningham wnika w umysły smutnych, pokrzywdzonych potworów i głupich, pięknych, a zarazem okrutnych bohaterów, czyniąc to z wyczuciem i znawstwem godnym bystrego obserwatora.
Aż chciałoby się zdradzić puenty utworów Amerykanina, porównywać je z oryginałami, analizować zachowanie bohaterów. Baśnie z Dzikiego łabędzia, choć wnikliwe i niejednokrotnie uwspółcześnione, pozostawiają sporo miejsca na interpretację – zupełnie jak ich pierwowzory, można obdzierać je z kolejnych warstw, dochodząc do przytłaczającego i niepokojącego serca opowieści. Cunningham stawia jednak akcenty w zupełnie innych miejscach, interesuje się bardziej ludzką niegodziwością, prawami, jakimi rządzi się przeznaczenie czy samymi mechanizmami powstawania opowieści. Dzięki temu te krótkie, niepozorne historie nabierają uniwersalnego wymiaru, będąc jednocześnie małymi dziełami sztuki.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...