Glina czy pies
Ta powieść nie ma początku, nie ma końca. Pokazuje ludzi, których łączy wydarzenie - pisze autor, ukrywający się pod pseudonimem literackim Piotr Pochuro. Jego książka Dziewięć milimetrów do nieba to brawurowo napisany kryminał, w którym emocje podsyca stawka, o jaką toczy się gra (często jest to życie), a fetor palonych opon podczas pościgów za przestępcami przenosi nas prosto do Warszawy.
Pochuro odsłania przed czytelnikami kulisy jednej z policyjnych akcji, nieudanej zasadzki na złodziei samochodów. Wszystko wskazywało, że warsztat prowadzony przez niejakiego Henryka Kurkiewicza (ps. „Gruby”) to "dziupla", w której numery samochodów są przebijane bądź też - w zależności od potrzeb - auta są rozbierane na części. Ludzie współpracujący z właścicielem zakładu potrafili zalegalizować skradzione samochody, rejestrując je na podstawie sfałszowanych dokumentów lub też przemycali je przez wschodnią granicę. Od pewnego czasu w zakres ich usług wszedł też handel narkotyków - i to właśnie na jedną z dostaw trafili obserwujący warsztat policjanci. Nie byli jednak świadomi tego, że zakład „Grubego” był tylko przystankiem na drodze „Kruszyny”, prawej ręki samego bossa „Horka”, którego specjalnością są również napady, wymuszenia i handel bronią. "Kruszyna" transportował wraz ze swoją ekipą sto kilogramów świeżo wyprodukowanej amfetaminy do Gdańska, dlatego też jedynym rozsądnym z jego punktu widzenia wyjściem i alternatywą dla wieloletniej odsiadki była szaleńcza ucieczka.
W pościg za samochodem rzuca się radiowóz, prowadzony przez Karola Maraka, policjanta z piętnastoletnim stażem. Wraz z młodszym kolegą, Andrzejem, oraz nowo przyjętym funkcjonariuszem, Rafałem Wolejskim, absolwentem wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego, dopada on przestępców, a w strzelaninie, która się wywiązuje, ginie dwóch ludzi, jeden zaś zostaje ranny. „Kruszynie” udaje się uciec, nie jest on jednak świadomy, że jego osoba i ewentualne schwytanie mogłoby mieć poważne konsekwencje dla bossa. A przecież, To wojna. A na wojnie wódz czasem poświęca kilku żołnierzy, aby ratować całość - jak w pewnym momencie stwierdza „Horek”.
Wśród zabitych jest Andrzej - policjant, który zawahał się przed oddaniem strzału w kierunku bandyty. Od życia oddzieliło go zaledwie dziewięć milimetrów, grzebiąc tym samym nadzieje młodego policjanta na wspaniałą przyszłość. Śmierć kolegi to gorzka lekcja również dla Rafała, który przekonał się, że teoria i wyobrażenia o pracy w policji znacząco odbiegają od rzeczywistości.
Pochuro w książce Dziewięć milimetrów do nieba po raz kolejny stara się zmienić sposób myślenia społeczeństwa o funkcjonariuszach policji. Stwierdzenie, że policjant to nic innego, tylko noszący mundur bandyta, który dzięki cwaniactwu unika sprawiedliwości należy odesłać do lamusa, podobnie jak wszelkie żarty o inteligencji stróżów prawa. Autor udowadnia, że praca w policji oznacza nieustanną czujność i gotowość do akcji, a także – niestety - zmaganie się z biurokracją i systemem, który niejednokrotnie zabija nie tylko wszelką inicjatywę, ale nawet podważa sens pracy. Policjanci będą zatem wciąż spowiadać się z każdego kroku, przestępcy będą śmiać się im w twarz, a dobrzy ludzie - tracić życie. Można tylko mieć nadzieję, że Pochuro będzie dalej o tym pisał, bowiem któż inny tak znakomicie ukaże specyfikę pracy policjanta i trudy jego służby? Kto uczyni to lepiej, niż jeden ze stróżów prawa właśnie?