Polemika z polityką Wydawać by się mogło, że za wzrostem świadomości społeczeństwa i myśli technologicznej powinien iść rozwój kraju oraz aparatu nim kierującego. Sny o demokracji są jednak najzwyczajniejszą utopią, bowiem poza warstwą pięknych haseł w postaci wolności słowa, prawa do głosowania czy niezawisłych sądów czai się często totalitaryzm. Przemoc, inwigilacja, kontrola prasy i wszystkiego, nad czym tylko można zapanować, odbywa się teoretycznie w imię zapewnienia porządku społecznego i przywrócenia ładu na świecie. Jakie skutki dla przeciętnego obywatela ma sam fakt sprzeciwienia się władzy absolutnej obrazuje Michael D. O'Brien. Jego „Dziennik zarazy” to iście orwellowska wizja niedalekiej przyszłości, w której najmniejsza nawet krytyka powszechnie obowiązujących praw wiąże się z drastycznymi konsekwencjami.
Bohaterem O'Briena jest przeciętny i szary człowieczek, jakich setki mijamy każdego dnia na ulicy. Lekko depresyjny typ, samotny ojciec balansujący na krawędzi ruiny finansowej i topiący smutki w alkoholu dziennikarz ma jednak w sobie iskierkę buntu. Wydawane przez niego „Echo” staje się powoli gazetą propagandową, wzywającą do walki z pozornym dobrobytem i konsumpcyjnym podejściem do życia. Obserwując uwstecznianie się swoich dzieci i przemianę ich rówieśników w bezmózgich zjadaczy chleba, Nathaniel Delaney występuje przeciwko systemowi szkolnictwa i marginalizacji autorytetu rodziców. W swoich esejach porusza też tematy związane z pozornością proekologicznych działań, a także niewygodne dla każdego systemu prawnego kwestie dotyczące aborcji i eutanazji. Coraz częściej jego teksty pociągają za sobą karę grzywny, a on sam staje się pariasem w środowisku dziennikarzy. Nathaniel jest wierny wyznawanym przez siebie ideałom i nic nie jest w stanie wstrząsnąć jego przekonaniami. Uważa, że już wkrótce wszystkie zasady moralne zostaną zastąpione polityczną poprawnością, a reguły, przepisy i rozporządzenia ingerować będą w każdy aspekt życia ludzkiego. Jego wizja świata niezależnego, pełnego samodzielnie myślących jednostek zagraża jednak wysoko postawionym aparatczykom, wszystkie służby bezpieczeństwa zostają zatem postawione w stan gotowości. Na posiedzeniu Tajnej Rady Królewskiej Delaney wraz z kilkoma innymi dziennikarzami zostaje wyznaczony do zatrzymania i jedynie sygnał od dawnego znajomego, teraz urzędnika Urzędu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, umożliwia „rewolucjoniście” ucieczkę. Wraz z dziećmi – Bamem i Ziz oraz kolorowym skoroszytem nasz bohater wyrusza w podróż, która staje się również okazją do rozpoczęcia wyprawy w głąb siebie, a stawienie czoła lękom i ograniczeniom pozwala Nathanielowi nareszcie dorosnąć. Ukrywając się w starej chacie, dziennikarz musi zadbać o siebie i potomstwo, a proza codziennego życia sprawia, że uzmysławia on sobie własne oderwanie od rzeczywistości.
Michael D. O'Brien igra z czytelnikiem i zmusza go do głębszych refleksji. Pojawia się bowiem pytanie – czy lepiej być idealistą oddanym sprawie czy przeciętnym obywatelem zadowalającym się medialną sieczką i ciągnięciem zaprzęgu? I co najważniejsze – z którym z tych obrazów identyfikujemy się sami? Dyskusyjne jest, czy „Dziennik zarazy” może i czy powinien podobać się odbiorcy. Książka jednak prowokuje, a o to przecież chodzi w każdej wywrotowej idei. Nathaniel Delaney nie zdołał wygrać z aparatem państwowym, chociaż czy sam fakt, ze jego notatki ujrzały światło dzienne, nie jest już triumfem? Żeby ofiara Delaneya i jemu podobnych nie poszła na marne może konieczne jest – wzorem O'Briena – poruszanie niewygodnych tematów. Ja, jeśli mam do wyboru plastikową sielankę i katatoniczny stan pozornego szczęścia, wybieram ideologiczną poniewierkę. Ku chwale ludzkości!
"W życiu nie można zacząć uciekać, bo nie będzie można przestać"
Więcej