Czas nie zawsze leczy rany
To nie jest lekka, łatwa w odbiorze proza. Rozbudowane zdania, mroczne wydarzenia, poważne tematy, niebanalne rozterki, niespokojne myśli, niedopowiedzenia tworzą zasnuty niepokojem klimat. Nie wiemy od początku, kto jest najważniejszą postacią, jak wygląda, co myśli, co przeżył. Postaci pojawiają się bez trzymanej w ręku, spisanej zapobiegliwie, wyjaśniającej wszystko biografii. Musimy przedzierać się przez gąszcz słów i obrazów, przez ich wieloznaczność. Nikt nie przynosi nam gotowych tez, całej dostępnej wiedzy podanej na tacy. Poruszana tematyka nie jest łatwa. Donoszenie na przyjaciół i kolegów, zdrada, łamanie ludzi, tortury, działalność w opozycji antykomunistycznej, wyrafinowane metody komunistycznych służb specjalnych.
William Brodrick, autor Dnia kłamstwa (The Day of the Lie), znany ze świetnej powieści The Sixth Lamentation, nie jest Polakiem, jest Brytyjczykiem. To zaskakujące, jak potrafi pisać o Polsce, o PRL-u, o tych stronach przeszłości, o których wielu nie chce pamiętać. Rozcieńczona, rozmyta prawda podobno smakuje o wiele lepiej, jak ożywcza woda sodowa z saturatora, działa leczniczo na pamięć jak Amol na wszystkie możliwe dolegliwości. Tam, gdzie liczy się interes polityczny, dobre samopoczucie, walka o władzę, tam nie liczy się jednostka, człowiek, a prawda staje się przedmiotem obróbki - tak, by była bardziej "strawna", przyjemna, słodka. Powieść Brodricka mówi o systemie, który miał stworzyć lepszy świat. Nie ma jednak gorszych systemów społeczno-politycznych niż te, w których pojedynczy człowiek, zwykły obywatel traktowany jest jako zero, bzdurna jednostka, coś - nawet nie ktoś - nieistotnego dla sprawy. W których dla „dobra” państwa, partii, historii można kogoś upodlić, zgnoić, zmanipulować. Brodrick próbuje zrozumieć mechanizmy młynów komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, bezlitośnie mielące każdego, kto stawał im na drodze. Próbuje odrzucić słowa, zajrzeć głębiej. Poznać i - o ile to możliwe - zrozumieć motywacje ludzi z różnych stron barykady: szpicli, opozycjonistów, ubeków, urzędników, tych, którzy byli obok.
Sebastian Voight ma trzydzieści sześć lat. Pracuje w IPN. Grzebie w mrocznej przeszłości, która wbrew pozorom jest czymś trwałym, a nie iluzorycznym jak zaledwie potencjalna przyszłość czy tak naprawdę nie istniejąca teraźniejszość. Czym jest bowiem chwila, która odchodzi w przeszłość już w momencie, gdy o niej pomyślimy? Złudzeniem. Voight usilnie próbuje wydobyć informacje od Róży Mojejskiej. Współpracowała ona z „Szewcem”, legendą podziemia, liderem myśli opozycyjnej, pisarzem, literatem. Jego tożsamość pozostaje ciągle tajemnicą, której Róża nie zna, a może po prostu nie chce zdradzić. Dlaczego? Była jego bliskim współpracownikiem, jedną z grona tzw. "Przyjaciół". W 1951 roku, w czasach kwitnącego stalinizmu pisarz nagle zamilkł. Miało to miejsce po śmierci męża Róży w katowni UB i po jej traumatycznym pobycie w więzieniu. „Szewc” odezwał się znowu po latach, po ogłoszeniu stanu wojennego. I znowu po zaledwie ośmiu miesiącach zamilkł. Sebastian zmusza Różę, by wracała do bolesnych dla niej wspomnień, do pobytów w więzieniach, upokarzających przesłuchań. Do twarzy Ottona Bracka, kolegi, a potem zawziętego prześladowcy z organów bezpieczeństwa. Brack zabezpieczył się na nowe czasy, które nastały po upadku komunizmu. Ten żołnierz postępu, socjalistyczny humanista znalazł sposób na milczenie Róży i własną nietykalność. Brack chciał dopaść mnie, chciał mi powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek będę się domagać sprawiedliwości, cena będzie wysoka... Tak wysoka, że nie będę chciała jej zapłacić. Róża rzeczywiście nie chce skorzystać z wiedzy, która daje jej władzę, wiedzy o pewnej osobie. Nie może domagać się sprawiedliwości. Ulega typowemu ubeckiemu, choć z powodzeniem stosowanemu przez wszystkie policje polityczne świata sposobowi - nieomal diabolicznemu szantażowi emocjonalnemu. Otton Brack może zatem w już wolnym kraju zbierać spokojnie znaczki i nie martwić się zbytnio przeszłością. Nie ma wcale ochoty brać na siebie odpowiedzialności za aktywny udział w budowaniu "socjalizmu z ludzką twarzą". A Róża... Cóż, ma wiedzę, z której nie może, nie potrafi, nie chce skorzystać. Nie o taką wolność słowa walczyliśmy. Nie użyję słów po to, żeby doprowadzić do kolejnej śmierci... A jednak zmienia zdanie. Potrzebuje jednak pomocy innych by sprawę doprowadzić do sensownego końca.
Brat Anselm z opactwa w Larkwood zostaje poproszony o pomoc przez starego przyjaciela, Johna Fieldinga. John, były dziennikarz śledczy, poznał Różę w okresie Solidarności. Został aresztowany i wydalony z Polski Ludowej podczas nieudanej próby spotkania się z „Szewcem”. To do niego o pomoc zwróciła się Róża, nie wiedząc, że wskutek wypadku jest on niewidomy. Anselm przed wstąpieniem do zakonu był odnoszącym sukcesy prawnikiem. Na jego z kolei pomoc liczy John, jak również prący do poznania prawdy Sebastian Voight. Zakonnik wyrusza do Polski, aby odnaleźć donosiciela i zmusić go do publicznego wyznania prawdy. W ten sposób będzie można wytrącić kartę przetargową z rąk Bracka. Tylko czy to się może udać? Czy wchodzenie w świat byłych ubeków i donosicieli jest bezpieczne? Czy, grzebiąc w szambie i stykając się z ludźmi pozbawionymi grama uczciwości, można wyjść z tego czystym, bez śladów zła na duszy?
Wspomnienia Róży ze śledztw i z więzienia, materiały służb specjalnych, donosy, rozmowy z ubekami i pracownikami SB, handlującymi tajnymi dokumentami - jedną z warstw powieści jest ponura historia i jej daleko idące konsekwencje dla stanu obecnego. Drugą, ważniejszą, są ludzie. Zaplątani w wydarzenia, stojący po odmiennych stronach barykady. Inaczej myślący o świecie, inaczej wyobrażający sobie sprawiedliwość, równość, uczciwość. Brodrick stopniowo rozszerza naszą wiedzę o zdarzeniach, o postaciach. Zdziera kolejne maski. Pokazuje złożoność człowieka, tak czasami sprytnie ukrytą za pozami, sztucznymi, wyuczonymi zachowaniami. Próbuje zrozumieć, co czyni ludzi panami cudzego życia i śmierci. Co sprawia, że bez zmrużenia oczu katują oni, zabijają, kłamią, manipulują. W jaki sposób potrafią dobre motywacje przemienić w obrzydliwe czyny. Chce pokazać niebezpieczeństwa, jakie grożą każdemu wchodzącemu w cyniczny, niebezpieczny dla człowieczeństwa świat ogromnej władzy i bezkompromisowej walki z wrogiem.
Dnia kłamstwa jest jedną z najciekawszych książek beletrystycznych jakie dotąd czytałem, opowiadającą o mechanizmach działania komunistycznych tajnych służb. Skoncentrowaną nie na instytucjach, a na ludziach, na psychologii. Na osobistych motywach, stojących za działaniami i podejmowanymi decyzjami. Jest to spojrzenie z zewnątrz, okiem cudzoziemca, ale często zadziwiająco dobrze trafiające w sedno problemu. Z jednej strony książka jest interesującym thrillerem, z drugiej - powieścią mocno osadzoną w historii, udanie próbującą wniknąć pod skórę ludzi wtedy aktywnie działających. Postaci to często wyraziste osobowości, takie jak Róża, ojciec Nikodem, Anselm, John Fielding, Marek Frencel czy Brack. Rysy psychologiczne postaci są ciekawe, unikające często spotykanej w thrillerach irytującej powierzchowności i banalności ocen. Brodrick świetnie stopniuje napięcie, umiejętnie odkrywa kolejne karty. Pokazuje ciężar i trudności zadania, jakie wziął na siebie brat Anselm. Nie ma tu płytkich spostrzeżeń, stereotypowych czarno-białych klisz. Są ludzie, skomplikowani, sponiewierani, zarażeni dżumą cynizmu i poczucia bezkarności, starający się widzieć w sobie coś więcej niż tylko to, co zrobili, czym są lub czym byli. Często pełni wymyślnych usprawiedliwień, mniej czy bardziej tuszowanego zakłamania, umniejszania zła, przeceniania siebie, samooskarżeń, poczucia winy czy skazy przeżytych traum. Zmagający się z przeszłością, która dla nich nigdy tak naprawdę nie przemija.
Wszyscy spisujemy własne narracje, bo gdy budzimy się... w środku nocy, niespokojni i niepewni siebie, chcemy przeczytać coś dobrego.
Czasem trzeba wrócić do najmroczniejszych kart historii, aby zwyciężyła sprawiedliwość... Kiedy do opactwa gilbertynów zgłasza się starszy mężczyzna...