Obrazkowe książeczki wydawnictwa Zakamarki, przeznaczone dla dzieci w wieku 0-3 lat mogą się maluchom spodobać – ale niektóre przypadną do gustu nawet ich starszemu rodzeństwu: do takich pozycji należy „Dzień Dziecka w Bullerbyn” Astrid Lindgren z ilustracjami Ilon Wikland. Zwykle książeczki obrazkowe prezentują jakiś wyimek większej opowieści – tak jest i tym razem.
„Dzień Dziecka w Bullerbyn” to krótka historyjka o święcie, jakie dzieci z Bullerbyn pod wpływem lektury prasowego artykułu, urządzają małej siostrzyczce Ollego, dwuipółletniej Kerstin. Pomysł, na jaki wpadają maluchy, bierze się z ich własnych radości i odkryć, tyle że nie wszystkie rozrywki mogą przypaść do gustu małej Kerstin. Chyba trzeba będzie przewartościować oceny kolejnych zabaw, bo Kerstin umie już wyrażać niezadowolenie… Dzieci z Bullerbyn chcą na siłę uszczęśliwić Kerstin i przypominają sobie, co najbardziej podoba im się w ich święcie. Nie mają jednak lunaparku ani nawet karuzeli, wymyślają zatem elementy zastępcze. Kto by pomyślał, że Kerstin nie gustuje w tym, co dla starszych kolegów najprzyjemniejsze, a zachwyci się pozornie mało ważnymi sprawami, cząstkami wiejskiej codzienności w Bullerbyn?
Książeczka „Dzień Dziecka w Bullerbyn” ma przede wszystkim ucieszyć najmłodszych – i myślę, że powinna się im spodobać. Po pierwsze, ze względu na przejrzystą, prostą fabułę, pełną kolejnych zabaw i atrakcji, rozrywki i niecodziennych pomysłów. Astrid Lindren wie w końcu, jak snuć opowieści, żeby trafiać do swoich małych odbiorców. Przypominają mi się tu rozwiązania z pierwszej części przygód Lassego, Bossego, Lisy, Britty, Anny i Ollego – czyli z „Dzieci z Bullerbyn” – rozmaite dziecięce sposoby na ubarwianie codzienności. Tego ubarwienia i w cząsteczce kontynuacji nie brakuje. Po drugie, jest w tej książce czysta radość. Zdarzają się fragmenty zabawne, ale cała historia przesycona jest szczęściem i spokojem. Nadużyciem byłoby pisanie tutaj, że Astrid Lindren uczy maluchy, na czym polega szczęście – ale gdy znani nam już bohaterowie kończą dzień, siedząc na wielkiej czereśni i zajadając owoce, trudno nie zwrócić uwagi na sielskie dzieciństwo i umiejętność cieszenia się z drobiazgów, właściwą właśnie kilkulatkom.
Autorka prezentuje nam świat beztroski i twórczej ekspresji. Proponuje przygody bez wychodzenia z domu – i to wszystko bardzo działa na wyobraźnię małych odbiorców. O spędzaniu dnia dziecka na sposób bullerbyński będą maluchom czytać rodzice – dzieciom pozostanie zatem śledzenie ilustracji Ilon Wikland. Te wielokrotnie już sprawdzały się w szwedzkich publikacjach. Wikland stworzyła tu rysunki o mocno nasyconych i kontrastujących ze sobą kolorach, pełne szczegółów i precyzyjnie wypracowanych detali. Dzieci z Bullerbyn wyglądają na młodsze niż w lekturze dla pierwszoklasistów – chociaż czas płynie i powinny być nawet nieco starsze. Wikland zaprezentowała je jako pięcio- czy czterolatki. Jest to oczywiście ukłon w stronę docelowych odbiorców: takie zaprezentowanie postaci pozwala dzieciom identyfikować się z bohaterami wykreowanymi przez Astrid Lindgren. Wikland jest też w swoich ilustracjach humorystką, widać to zresztą choćby po rysunku na okładce, na którym mała Kerstin maluje farbą swoją sukienkę i twarz jednego z bohaterów. Dla takich pozatekstowych pomysłów także warto prześledzić rysunki. Tło wszystkich kartek (tym razem nie na kredowym papierze) jest białe, być może dlatego, żeby nic nie odciągało uwagi dzieci od ciekawego tekstu i ślicznych ilustracji.
Astrid Lindgren to klasa sama w sobie, jej utwory nie muszą być wzbogacane o marketingowe rozwiązania. To cenna publikacja.
Izabela Mikrut
Kerstin i Barbro to szesnastoletnie bliźniaczki, które przez kaprys losu, a właściwie kaprys swego ojca, przeprowadzają się do domu na wsi. Ich życie zostaje...
Dobrze mieć prawdziwego przyjaciela, choćby był tak maleńki jak palec! Nie jest już wtedy nudno siedzieć w domu. I nie jest tak smutno. Można się bawić...