Mam dziesięć lat i same kłopoty
Me is Drakulcio. Zawsze jestem - jak mawia pani Jasmina, nasza nauczycielka - w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Robię tyle zamieszania, co taki jeden władca, Vlad Dracula. Wszystko to nie jest wcale moja wina tylko tego grubasa Tediego albo tej kujonki Magdy.
Moja mama leczy kotki, ptaszki i inne zwierzaki. Tata jest archeologiem jak Indiana Jones. Pisze doktorat – nie, nie z przygód, a z mumii. Nasz sąsiad i zarazem trener szkolnej drużyny piłkarskiej jest nie tylko umięśniony i wysoki, ale również lubiany przez panie, także moją mamę. Potrafi wszystko naprawić, choć z naszą drużyną nie idzie mu najlepiej. Mój starszy brat, Marcin, jest strasznie wkurzający, podobnie jak ciocia Krystyna i kuzynka Anna-Maria. Zresztą podobnie jak Magda – nasza klasowa kujonka. Muszę również wspomnieć o takiej „postaci dramatu” jak mój najlepszy przyjaciel Andrea, którego tata jest prawdziwym Włochem, prowadzącym własną knajpkę i podającym w niej wyborną pizzę.
Piszę dziennik dla Babci i Dziadka w superfantastycznym notesie, który mi przysłali. Mam wielką nadzieję w nowiutkim smartfonie, który ma być nagrodą za bycie grzecznym i wypełnienie notesu ciekawymi historiami. Tych historii jest cała masa, biorę je z życia i mam wielką nadzieję (celowe powtórzenie), że są warte tego smartfona, o którym śnię.
Cykl Drakulcio ma kłopoty Magdaleny i Sergiusza Pinkwartów doczekał się zatem kolejnego tomu. Po Urodzinowej katastrofie przyszedł czas na Mecz stulecia. Pomysł na tę serię jest wzorowany na zachodnich książkach dla dzieci, chociażby takich jak przygody Koszmarnego Karolka czy Penny z Piekła Rodem. Jest jednak mocno osadzony w naszej rzeczywistości, przez co powinien być lepiej zrozumiały dla polskiego małego czytelnika. Książeczki są skierowane głównie do chłopaków, którym z pewnością łatwiej będzie identyfikować się z narratorem opowieści, czyli Drakulciem.
Mecz stulecia nie tchnie już tą świeżością co Urodzinowa katastrofa. Z punktu widzenia dorosłego nie jest też tak zabawny. Z punktu widzenia nastolatka nie powinno być źle. Drakulcio próbuje wraz ze swoją szkolną drużyną piłkarską bronić honoru Trenera, przeżywa zauroczenie pewną koleżanką, rywalizuje z innymi o miejsce w drużynie, uczy się, że nie zawsze przegrana oznacza klęskę. Chłopak przeżywa przygody, które nie są całkiem abstrakcyjne: szkolne zawirowania, pierwsze zauroczenie, przyjaźń, koleżeństwo, rywalizacja. Wyraża to nie zawsze stylem i językiem typowym dla przeciętnego dziesięciolatka, ale w końcu literatura nie musi być do bólu realistyczna, a język niekoniecznie ma zawsze odzwierciedlać mowę potoczną.
Przygody Drakulcia i jego kolegów są trochę szalone, a przynajmniej tak są przedstawiane przez samego chłopaka. Humor nie jest tu bardzo wyrafinowany. Całość czyta się jednak szybko i lekko. Wydaje się, że pierwszy tom był lepszy, ale być może jest to tylko kwestia efektu nowości. Wartość tego typu lekkiej literatury rozrywkowej widzę zarówno w jej relaksującym charakterze, ale również w tym, że może ona skutecznie zachęcić dziecko do sięgnięcia po książki. Dla dzieci cykl Drakulcio ma kłopoty może stać się swoistym krzywym zwierciadłem ich własnych doświadczeń, okazją do spojrzenia na nie z dystansu i z przymrużeniem oka. Dobrym, zabawnym ćwiczeniem w czytaniu i – w końcu – zachętą do sięgnięcia po inne książki. Dowodem na to, że literatura może mieć różne „barwy“.