Zemsta Matki Natury czyli horror ekologiczny dla młodzieży
Heather, Wendy, Marcus, Max, Nolan, Sally, Ethan - grupa nastolatków, którzy spotkali się na wycieczce w góry. Grupa dość przypadkowa, której przewodnikiem jest doświadczony Casey Parker, Indianin. Mają zamiar przeżyć biwak w niższych partiach Misty Heiplats, jednak nie dlatego, że są wielkimi miłośnikami gór i wędrówek. Każdy ma własny cel. Heather zakochana jest w Ethanie. Ethan pragnie zdobyć zapatrzoną w niego dziewczynę. Marcus jest młodszym bratem Wendy, zafascynowanym - tak jak Max - komputerami i elektronicznymi gadżetami. Nolan jest milczkiem, zamkniętym w sobie chłopakiem, stroniącym od innych. Sally zafascynowana jest Ethanem, a Max to kolega Ethana, twardziel - ale tylko w grupie takich jak on. Młodzież ta jest w większości rozwydrzona. Przepraszam, dzisiaj nazywa się to asertywnością. Chamsko odnosi się do przewodnika. Dzieciaki kłócą się między sobą, rozgrzewają złośliwościami i agresywnymi zachowaniami. Część to pozerzy dla których udawanie jest naturalną częścią ich ciekawego życia. Początek powieści świetnie oddaje mentalność wielu współczesnych młodych ludzi, ich irytujące zachowanie, małostkowość, zwyczajny brak kultury i życzliwości wobec innych, egoizm i egocentryzm.
Kiedy grupa biwakuje w terenie, dochodzi do dziwnych wstrząsów, sugerujących trzęsienie ziemi. Zjawisko nie trwa długo. Jakiś czas potem okazuje się, że ktoś - lub coś - kręci się w okolicy namiotów. Parker jest wyraźnie zaniepokojony, choć niewiele mówi. Heather widziała jakieś dziwaczne stwory, które nie przypominały zwierząt, a raczej legendarne Yeti, big foot. Przewodnik podejmuje decyzję o szybkim powrocie do schroniska Fallville, które oddalone jest o parę godzin marszu. Pogoda nie jest sprzyjająca - zalega mgła, jest pochmurnie, zimno, deszczowo. Widoczność jest ograniczona, a atmosfera niepokoju zaczyna rozlewać się wśród biwakowiczów. W schronisku czeka ich dziwne powitanie: strzały z broni. Okazuje się, że ludzie przeżyli tu atak dziwacznych stworów, nie ma prądu i łączności ze światem. Zwłoki jednego z napastników młodzi odkrywają w budynku obok schroniska. Co się dzieje? Skąd się wzięły agresywnie zachowujące się niesamowite stwory? Dlaczego niektóre z nich przypominają ludzi? Co się wydarzyło?
Początek książki robi dobre wrażenie. Jest ciekawy, zaskakujący, dynamiczny. Potem, niestety, jest już coraz gorzej. Bohaterowie zaczynają zachowywać się coraz bardziej nienaturalnie, nielogicznie. Tak, jakby to, co się wokół dzieje, nie miało na nich żadnego wpływu. Z jednej strony mamy atmosferę ciągłego zagrożenia. Co pewien czas przemykające po lesie wynaturzone stworzenia atakują. Czynią to wedle uznania Marcian Mortki, autora powieści. Najciekawszymi postaciami są Heather i Nolan. Heather jest licealną prymuską i byłą redaktorką szkolnego pisemka. Dziewczyną tak spragnioną ciepłą i miłości, że szukającą ich z maniakalnym nieomal uporem w każdej sytuacji. Momentami twardą, zdecydowaną i rozsądną, za chwilę głupio romantyczną i bezmyślnie naiwną. Nolan zachowuje się bardziej spójnie. Jest też najbardziej dojrzały z grupy młodzieży.
Każdy z was usiłuje coś udowodnić, każdy się drze i usiłuje przekrzyczeć innych.
Psychologia postaci jest ogólnie dość słaba. Zachowania bohaterów są często mało prawdopodobne, nierzadko - sztuczne. Ciekawie zapowiadająca się postać Caseya Parkera stopniowo rozczarowuje. Indianin znika na połowę książki, chorując, potem rozmięka w deszczu, a na koniec wygłasza natchnione przemowy.
Marcin Mortka sięga po typowe atrybuty horroru: deszcz, las, ciemności, błoto, odcięcie od świata, poczucie zagrożenia, brak informacji, ogarnięte amokiem dziwne stwory. Później dochodzi jeszcze do tego wyludnione miasteczko, w którym nie słychać zwykłych odgłosów życia, nawet ptaków. Mortka daje upust wyobraźni, wymyślając stworzenia takie, jak krwiożercze goryle, wodniki, ludzie-rośliny, Miejscy Drapieżcy. Czy osiąga zamierzony efekt? Moim zdaniem - nie. Nie bałem się, nie drżałem, nie czułem przypływu adrenaliny, raczej irytowałem się. Pomysł, który zapowiadał się naprawdę ciekawie, nie został doprowadzony do końca. Zawiodło przede wszystkim wykonanie, bolączka większości polskiej prozy.
Ekologiczne przesłanie, zawarte w książce, zamiast poruszać - bawi. Zemsta Matki Natury? Dobrze, ale dlaczego wybiórcza, dlaczego taka szybka i pozbawiona głębszego sensu? W myśl hasła: "na złość mamie odmrożę sobie uszy". Pod koniec powieści wątek działania obronnego Natury zostaje lekko podważony, ale chyba głównie z myślą o kontynuacji książki. Oto jak tę ideę przedstawia nawiedzony Parker:
Od wielu lat było coraz gorzej, ale mało kto w ogóle zwracał na to uwagę. Prowadziliście niszczycielskie, trujące życie, uspokajając sumienie segregacją śmieci i datkami na Greenpeace, aż Matce skończyła się cierpliwość. Wpadła w furię i świąt pękł, Nolan. Dosłownie i w przenośni. Pękła ziemia, a potem pękło nad nią niebo. W jednej sekundzie wszyscy ludzie, którzy zamieszkiwali cywilizowane rejony, zamienili się w elementy dzikiej przyrody. Fabryki zamilkły, samochody się zatrzymały, ludzie przestali śmiecić. Matka odetchnęła z ulgą.
Oczywiście, szlachetny Parker z cywilizacyjnych osiągnięć nie korzystał, poruszając się pieszo, chrupiąc korzonki i nosząc na sobie odzienie z liści łopianu. Nie segregował śmieci, nie zatruwał, nie dawał datków na Greenpeace, bronił żab i motyli.
Dziwne są dary, którymi zostali obdarzeni ci, co przeżyli i nie zamienili się w półdzikie stwory. Paranormalne umiejętności, które sobie niejako wymarzyli w myśl hasła: mata co chceta. Heather ucisza, uspokaja Odmienionych. Parker przywołuje wiatr. Jane potrafi odnajdywać zagubionych, ale tylko w określonych granicach. Nolan zabija dotykiem. Marcus nauczył się znikać. Indianin zauważa, że to jak powrót dawnych czasów, kiedy magia była wszechobecna, a liczni ludzie leczyli dotykiem, ujarzmiali zwierzęta wzrokiem, rozmawiali ze zmarłymi czy widzieli przyszłość. Wszyscy oni żyli w zgodzie z naturą i przestrzegali panujących w niej zasad, a więc zostali przez nią nagrodzeni niezwykłymi talentami. Chciałoby się przekornie rzec: takimi, jakie posiadają współcześni zaangażowani ekolodzy.
Docelowym czytelnikiem książki ma być młodzież, ale wydaje się, że naiwne, niespójne wewnętrznie i sztucznie brzmiące hasła rozsądnie myślących młodych nie pociągną. Bez ślepej wiary w ich słuszność będą brzmieć niewiarygodnie.
W książce podobać się mogą niektóre pomysły autora, dość dynamiczna akcja i sceny walk, urozmaicenie charakterów postaci. Gorzej jest z napuszonymi przemowami i nienaturalnymi dialogami. Dom pod Pękniętym Niebem jest przykładem tego, że sam ciekawy pomysł, nie do końca zresztą przemyślany, to za mało. Wiem, świat to też za mało, ale liczy się również wykonanie: solidne, pewne rzemiosło pisarskie, którego w tym przypadku zabrakło.
Cóż lepszego dla pirata niż wakacje w piekle. Po wojnie aniołów z demonami, kapitan Roland zwany Wywijasem myślał, że w końcu sobie odpocznie. Tymczasem...
Co zakopywano pod drogowskazem na rozstajach dróg? Bruno Calazzo, nazywany przez braci z zakonu szpitalników wiedźmim synem, co noc widzi twarz kobiety...