Minęło dziewięćdziesiąt dziewięć lat od rewolucji i nastania Wieku Światła. Pozornie zmieniło się wiele, ale tak naprawdę porządek świata wciąż jest podobny, a rozwinęły się tylko mechanizmy oszukiwania niższych klas społecznych. W powietrzu wisi kolejny konflikt, tym razem jednak o większym zasięgu i dalej idących konsekwencjach.
Wszystko zaczyna się od miłości matki do schorowanego syna i ich podróży za zdrowiem. Zmęczona bezradnością, arcycechmistrzyni cechu Telegrafistów Alice Meynell przybywa do Invercombe wraz ze swym synem. Kilkunastoletni Ralph cierpi na zaawansowaną gruźlicę pierwotną, jego stan do tej pory pogarszał się z dnia na dzień, a pobyt w żadnym z europejskich uzdrowisk tego nie zmienił. Ostatnia nadzieja w Invercombe, niezwykłej rezydencji obdarzonej wiatrosterem, który umożliwia władanie pogodą, tworzenie dogodnego mikroklimatu. Następuje poprawa, ale jest ona pozorna - wkrótce Ralph przechodzi załamanie, co zmusza jego matkę do podjęcia ostatecznego kroku: udaje się do pobliskiego Einfell, zamieszkanego przez ludzi tragicznie odmienionych przez działanie Eteru.<
Chłopiec odzyskuje zdrowie, jednakże to dopiero przystawka przed głównym daniem. W niedługim czasie Ralph zakochuje się, jednocześnie odkrywając tzw. adaptację środowiskową (coś na kształt darwinowskiej ewolucji), która ma zrewolucjonizować naukę. Pochłonięty własnym odkryciem, nie dostrzega prawdziwego oblicza swej matki, która po trupach osiąga wszystko, czego zapranie. Ralph nie zdaje sobie sprawy z tego, jak silną siecią zobowiązań i zależności został opleciony przez Alice, co w końcu uniemożliwi mu zrealizowanie marzeń o przeforsowaniu teorii adaptacji środowiskowej, a także tych o szczęśliwym życiu u boku ukochanej kobiety. Na domiar złego, gdy zaczyna zdawać sobie sprawę ze swego uwiązania, wybucha wojna, w której sam staje się postacią istotną, kluczową do odniesienia zwycięstwa. Ralph próbuje się z tego wyplątać, ale czy nie jest za późno? Czy apodyktyczna matka nie zmieniła otaczającego świata zbyt definitywnie?
Ian R. MacLeod odpowiada na te pytania, dając o wiele więcej, niż czytelnik spodziewa się po dosyć leniwym początku. Podobnie jak w przypadku Wieków Światła, pierwsze, co zniewala, to styl – ze świecą szukać pisarza (bez względu na gatunek), który dorównuje MacLeod’owi. Nic, tylko uchylić czoła i napawać się misternym doborem słów, konstrukcją zdań, akapitów, rozdziałów. Konotacje z Dickensem wcale nie są w tym wypadku bezzasadne, jeśli więc któryś ze współczesnych twórców zasługuje na takie porównanie, to jest nim właśnie autor Domu Burz. Co ciekawe, stylistyka nie spełnia tutaj funkcji nadrzędnej (co miało miejsce w Wiekach Światła), ale równorzędną z opowiadaną historią, która (mimo pewnej powolności) jest misterna, cudownie powykręcana i pełna niepokojów, niczym morze na kilka chwil przed sztormem.
W koncepcyjno-stylistyczną misterność idealnie wpasowują się bohaterowie. Ralph i Alice Meynell, mimo dzielących ich różnic, są na równi fascynujący, aczkolwiek arcycechmistrzyni (przez wzgląd na swoją demoniczność) wydaje się postacią bardziej złożoną. Poza tym, przez większość czasu stanowi główny motor napędowy powieści, ustępując dopiero Klade’owi, który niczym deus ex machina spaja wątki w jedno, doprowadzając do rozwiązania, upadku, przewartościowania. Nad wszystkim unosi się „duch” Marion Price, która z postaci zupełnie realnej w początkowej części historii, staje się czymś na kształt mitu, wiejskiej gawędy, dopiero w zakończeniu odzyskując część dawnej fizyczności. Ta czwórka w trudny do wytłumaczenia sposób przenika się nawzajem, okraszając opowieść magią, suspensem, emocjami, wznosząc przyjemność na wyżyny czytelniczych doznań.
Ostatnim elementem, o którym należy wspomnieć, jest niebanalny świat. Przystępując do lektury, obawiałem się, że po Wiekach Światła nic nie będzie w stanie mnie zaskoczyć – myliłem się, autor bowiem podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej, dopracowując stare pomysły, dodając gammę nowych. W Domu Burz dogłębniej poznajemy mechanizmy rządzące gospodarką cechową, wgłębiamy się w teorię wojskowości, przemyt eteru, adaptację środowiskową itp. Gwarantuję, że MacLeod niemal na każdym kroku zaskakuje kolejnymi pomysłami, wzbogacając całość solidną porcją neologizmów. Jest więc to powieść niesamowicie bogata, dopracowana, wizjonerska. Dostarcza rozrywkę, jednocześnie karmiąc zmysły walorami językowymi. Warta uwagi każdego miłośnika dobrych, niebanalnych opowieści. Prawdziwa Uczta Wyobraźni!
OBUDŹ SIĘ I ŚNIJ Jest rok 1940 i Hollywood zostało zdominowane przez emotyki, filmy wykorzystujące tajemnicze pole Bechmeira, do przekazywania uczuć...
Na pobojowisku po ostatniej wielkiej bitwie Wojny Secesyjnej rozczarowany życiem unionista-lekarz natrafia na obrabiającą trupy dziwną postać i jego życie...