Dolina popiołów to trzeci tom trylogii detektywistycznej, umiejscowionej w końcu XIX wieku w Łodzi i okolicach. Tym razem Krzysztof Beśka podpala dwory szlacheckie, zajęte przez rosyjskich dygnitarzy po powstaniu styczniowym. Dwory płoną, Rosjanie giną. Budzi to oczywisty niepokój moskiewskich władz, które postanawiają wysłać na miejsce swojego najskuteczniejszego agenta, Sokrata Karpowa, znanego już z poprzednich tomów ze specyficznych metod wskazywania podejrzanych. Karpow ma dobre wyniki w pracy, bowiem potrafi wyciągać zeznania jak nikt inny.
Ale jest jeszcze przecież doskonale znany czytelnikom Stanisław Berg oraz Jewgienij Riepin, prywatni detektywi, których także zainteresowała sprawa płonących dworów. Ci jednak metody mają inne. Bardziej subtelne. Szczególnie Stach, który przeważnie improwizuje, często traci przytomność, by w magiczny sposób znaleźć się w zupełnie innym miejscu niż we wcześniejszym rozdziale. Nabył chyba zdolności bilokacyjnych.
Śledztwo zdaje się kuleć, policmajstrzy znajdują co prawda kolejnych podejrzanych, ale ci okazują się niewinni. Zarówno Rosjanie, jak i Polacy zastanawiają się jednak po cichu, czy ogień rozpętany przez powstańców trzydzieści lat temu jeszcze gdzieś się tli, czy też został skutecznie ugaszony, choćby metodami, jakich używał krewny Stanisława, słynny generał Fiodor Berg, stojący po przeciwnej stronie barykady. Dla młodego detektywa sprawa podpaleń okaże się bardziej osobista niż się spodziewał. Będzie musiał zmierzyć się z mitem swojej rodziny.
Krzysztof Beśka swoim dobrze wypracowanym już zwyczajem kreśli bogaty obraz rzeczywistości zaborowej, odświeżając jej przykurzony nieco wizerunek. Często jednak mruga do czytelnika okiem, wspominając a to o Reymoncie, a to o Oscarze Wildzie, a to odkryciach Tesli, dając tym samym do zrozumienia, że to już miniona epoka, która pozostawi po sobie znaczące ślady. W Dolinie popiołów najmniej jest chyba typowego śledztwa, więcej natomiast kwestii związanych z walką narodowowyzwoleńczą.
W powieści współistnieją ze sobą we względnej zgodzie różne narodowości, grupy społeczne, zawodowe, tworząc specyficzny koloryt miasta. Oczywiście, łatwo powiedzieć: tygiel. Trudniej to pokazać na przykładach. To jednak Autorowi doskonale się udaje. Niepokojące jest jednak co innego. Na początku powieści mamy niemalże współczesną scenę, zaczynającą się od znaczących słów: „Ruscy wyjeżdżają!” Jest początek lat dziewięćdziesiątych, ale dwudziestego wieku. Chłopcy szukają skarbów, pozostawionych przez odjeżdżające z wolnej wreszcie Polski wojska rosyjskie. To dopiero kres trwającej blisko dwieście lat (z małą przerwą) okupacji. Fakt, że udało się zachować narodową kulturę, jest prawdziwym cudem. Cudem, który dokonał się między innymi dzięki literaturze. I Beśka swoim cyklem powieściowym składa hołd wszystkim twórcom, którzy pisali dla Polaków w tych trudnych czasach.
Wiosna 1938 roku. Antek przygotowuje się do matury w II Liceum Ogólnokształcącym imienia Stefana Batorego w Warszawie. Nie wie jeszcze, jaki kierunek...
Nowe śledztwo detektywa Stanisława Berga w dziewiętnastowiecznym Königsbergu. Rok 1895. W życiu Stanisława Berga trwa nie najlepszy okres. Kiedyś był...