Smutek i tajemnica. Jak to w życiu.
„Nie można być gliną, nie łamiąc zasad.” Taka myśl przyświeca jednemu z bohaterów powieści Reginalda Hilla (i całego cyklu), niezbyt przyjemnemu w obyciu podinspektorowi Andrew Dalzielowi. Jeśli myśl ta jest prawdziwa, to jest zarazem smutna, bardzo smutna. Wiąże się węzłem nieomal gordyjskim z inną złotą myślą pojawiającą się nieustannie w naszym otoczeniu: zasady są po to, żeby je łamać. I łamią je obywatele, politycy, biznesmeni i przedstawiciele prawa. Smutek i tajemnica... poliszynela.
Reginald Hill jest znany przede wszystkim z ponad dwudziestu powieści kryminalnych, których bohaterami jest para, a właściwie trójka policyjnych detektywów: podinspektor Andrew Dalziel, inspektor Peter Pascoe i sierżant Wield. Hill jest dosyć płodnym pisarzem, napisał jeszcze ponad trzydzieści innych powieści, sporo opowiadań i historii o duchach. Cykl Dalziel&Pascoe został sfilmowany przez BBC, zwracając uwagę szerszego grona na literackie pierwowzory serialu. Okrutna miłość (w oryginale ani miłość, ani okrutna, tylko po prostu A Killing Kindness) pochodzi z 1980 roku i jest szóstym tomem cyklu, który pisarz rozpoczął w 1970 roku książką A Clubbable Woman. Niedawno po polsku został wydany tom piąty czyli Małe sprzątanko (A Pinch of Snuff, 1978), a czekają już w kolejce Ścięte głowy (nie mam pojęcia, jaki może być tytuł oryginalny, być może Deadheads z 1983, ale może to tylko przypadkowa zbieżność).
Przenosimy się zatem do współczesnego Yorkshire, historycznego hrabstwa na północy Anglii. Czujemy się jak ziarenka ryżu wrzucone do gotującego się rosołu. Trafiamy bowiem w sam środek rozmowy sierżanta Wielda z inspektorem Pascoe. Rozmowy wzbogaconej chaotycznym w wymowie nagraniem z pewnej sesji spirytystycznej. Cóż, ezoteryczne prawdy wreszcie zajęły należne im miejsce w naszym do cna racjonalnym świecie. Wróżki, czarownice, jasnowidze i czarnowidze zalewają świat wizjami, wróżbami i zaklęciami jak chmury strugami kwaśnych deszczów. Policjanci, niektórzy gdzie tylko się da, szukają wszelkich możliwych tropów. W ten sposób sierżant Wield trafia na ów seans, który miast przynieść jakieś rozstrzygnięcia, sieje w umysłach detektywów spory zamęt. No, może poza umysłem niepodatnego na wpływy innych i z natury sceptycznego Andy`ego Dalziela. Ma on zdecydowane poglądy na każdą sprawę. Przykład?! „Językoznawcy, psychiatrzy... Wszystko jedna szajka dilerów gówna.” (s. 213)
Dalziel wierzy głównie we własne siły. Nie ufa nikomu - ani świadkom, ani współpracownikom, ani temu, co widzi, ani temu, co czyta. Jest niepoprawny politycznie, przynajmniej w pewnych mniej drażliwych sprawach, ale temu nie musimy się specjalnie dziwić, biorąc pod uwagę datę powstania powieści. Andrew jest złośliwym cholerykiem, cynicznym, pewnym siebie i chamskim wobec kobiet. Jego zachowanie, jak stwierdzają ci, co mieli nieprzyjemność się z nim zetknąć, zalatuje faszyzmem, rasizmem i seksizmem. Ma za to niezłe wyniki w zakresie rozwiązywalności spraw, ale uzyskuje je za pomocą wszelkich dostępnych metod, szczerze wierząc, że cel uświęca środki.
Jego współpracownik, Pascoe, jest bardziej zrównoważony, sceptyczny i stonowany. Może wpływa na to jego feministycznie nastawiona żona, a może po prostu taki ma charakter. Choć w pewnym momencie nawet on zaczyna zastanawiać się nad samym sobą: „Kryję przełożonych, dręczę podwładnych... Czyżbym dołączył w końcu do establishmentu?” (s.204)
Policja ma poważny problem. Trzy ofiary w ciągu niespełna trzech tygodni. Czterdziestoletnia mężatka, dwie wchodzące w dorosłość panny, osiemnastoletnia i dziewiętnastoletnia. Wszystkie kobiety uduszone. Żadnych oczywistych podejrzanych, mało śladów, dziwny modus operandi. Naciski mediów, z radością zajmujących się nośnym tematem Dusiciela z Yorkshire. Dziwne telefony do redakcji miejscowej gazety, w których rozmówca cytuje fragmenty sztuk Szekspira. Z tak zawiłą sytuacją próbują zmierzyć się detektywi. Poznajemy trudy typowego śledztwa: niekończące się rozmawianie i przesłuchiwanie, dreptanie, szukanie, wydobywanie strzępów informacji od tych, którzy z natury nic nie chcą mówić policji, sianie zamętu i niepewności przez „stróżów prawa”. Wszystko obficie oblane angielskim, bardzo czarnym humorem, mocnymi w wymowie dialogami i zrównoważonymi opisami.
Reginald Hill nie napisał powieści w pełni realistycznej, choć - z drugiej strony - rzecz wystarczająco mocno osadzoną w rzeczywistości, by nie traktować jej jako czystej fantazji. Zasiedlił ją kontrowersyjnymi postaciami, wbijającymi się w pamięć, barwnymi i dziwacznymi, wzbudzającymi silne emocje. Trudne charaktery tytułowych policjantów wybijają się ponad przeciętność. Nie są, dotyczy to zwłaszcza Dalziela, mili, dobrzy, uczynni, wrażliwi czy kulturalni. Przekraczają uprawnienia, wykorzystują stanowiska, obrażają, często odnoszą się z pogardą do podwładnych i do szefów (Andy określa swojego barwnym określeniem: "ciul"). Ludzie, z którymi mają stale do czynienia, nie pozostają im zresztą dłużni. Fabuła jest dość zawiła, a rozwiązanie zagadki kryminalnej odpowiednio zaskakujące. Pisarz bawi się konwencją, sytuacjami, wydarzeniami. Podobnie jak Agatha Christie, stara się wydłubywać z różnych zakamarków ludzkie emocje, które sprawiają, że ktoś dopuszcza się zbrodni. Postaci są mocno przerysowane w tak typowym dla angielskiego humoru ironiczno-sarkastycznym stylu. Autor nikogo nie traktuje w pełni poważnie, uwypuklając zwłaszcza ludzkie słabości i dziwactwa. Dzięki temu powieść zyskuje trudny do podrobienia klimat. Czasami spomiędzy wybuchów rubasznego humoru czy złośliwych uwag wyłaniają się myśli w sposób mniej lub bardziej trafny pointujące czasy współczesne, jak chociażby niezbyt miła konstatacja Dalziela:
„Kiedy zaczynałem pracować w tym fachu, obowiązywał wyraźny podział: byliśmy my i byli oni. Ich bronią była brutalność, kanty i obojętność, a naszą - prawo. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale z czasem prawo stało się także ich bronią.”
Życie Patricka Aldermanna jest usłane różami, od chwili gdy jego cioteczna babka Florence zmarła wśród kwiatów, a on odziedziczył...
Gdy sierżant Pascoe zaczynał śledztwo w sprawie morderstwa sprzed pięciu lat, uważał, że będzie to spokojna „akademicka” robota. Wkrótce...