Rozwleczona pajęczyna podświadomości, strzelająca na oślep synapsa pamięci
Niejasny początek.
Ojciec wiezie Ryana do szpitala. Półprzytomnego, wykrwawiającego się chłopaka, którego odcięta dłoń spoczywa w styropianowej turystycznej lodówce.
Lucy wyjeżdża w końcu z Pompey w stanie Ohio. Bez pożegnania i bez żalu, udając się z Georgem Orsonem, swoim nauczycielem historii, do miejsca, w którym chce zacząć całkiem nowe, lepsze, dostatnie, romantyczne życie.
Miles przemierza samochodem Kanadę. Pustymi drogami mknie na chłodną północ, zahaczając o coraz bardziej dziwnie brzmiące miejsca. Dociera do Tsiigehtchic. Tu dopiero uświadamia sobie, że nie za bardzo wie, co robi. Choć z drugiej strony - cel podróży jest dla niego pozornie jasny: poszukiwanie brata bliźniaka.
Trzy wątki, w które nagle wchodzimy w ważnych dla ich bohaterów momentach. Sytuacje te niczego same w sobie nie wyjaśniają. Intrygują, dają przedsmak czegoś, ale nie mówią nic więcej, poza tym, co oczywiste. Pełniejsze wyjaśnienia nadchodzą bardzo powoli, niespiesznie, krok po kroku. Wplątane w bieżące sprawy, w bieg czasu, który nie przystaje nawet na chwilę. W liczne retrospektywne ujęcia minionych chwil. Powoli, do samego końca powieści, odkrywamy znaczenia nie tylko miejsc i wydarzeń, ale i ich podstawowy sens. Powoli, klucząc wśród mylnych wyobrażeń i podsuwanych nam fałszywych tropów, odkrywamy prawdę o ludziach, którzy ożywiają te historie. Poznajemy ich mikroświaty, otoczone murem nieufności, zamknięte dla innych.
Poznajemy historię Ryana, który odkrywa po latach, że dotychczasowi rodzice nie są jego prawdziwymi rodzicami. Dowiaduje się, że w pewnym miejscu na odludziu żyje jego prawdziwy ojciec, który bardzo chętnie go pozna. Nieprzyjemna sytuacja, w której znajduje się z własnej winy, przyspiesza decyzję. Ryan przerywa studia i bez słowa wyjaśnienia wyjeżdża.
Miles od lat poszukuje brata. Chwyta stale wymykające się mu z rąk nici łączące go z Haydenem, bliźniakiem, który kiedyś uciekł z domu i tylko z rzadka, niespodziewanie dzwoni, nigdy nie chcąc ujawnić, gdzie aktualnie przebywa. Światy Milesa i Haydena to od dziecka obszary na styku rzeczywistości i krainy spisków, fantazji i niezwykłych wyobrażeń. Przestrzenie wypełnione niepokojem, podejrzliwością, bezsennością, zszarganymi nerwami, lękiem. Miles myśli, ma nadzieję, że lekarstwem na jego samotność i egzystencjalny niepokój jest odnalezienie brata, zdającego się ulegać jakiemuś trudnemu do zdefiniowania szaleństwu. To jego idee fixe.
Lucy ma marzenia. Chce lepszego, ciekawszego życia. Chce jeździć, bawić się, przeżywać młodzieńczą miłość bez oglądania się na pieniądze. Romantyczne oczekiwania zderzają się szybko w jej przypadku z rzeczywistością. Zrujnowany motel, opustoszały budynek, udający latarnię morską. Pusta, wyschnięta dolina, pozostała z pobliskiego jeziora, które niegdyś stanowiło magnes dla turystów. Samotność, świat pozbawiony uroku i romantyzmu, do którego podobno tylko na jakiś czas zabiera ją ukochany George. I człowiek, który chwilami nie przypomina tej osoby, która ją zauroczyła.
Wydaje się nam, że śledzimy trzy zupełnie odrębne historie. Poplątane, niejasne, trudne w określeniu, dokąd naprawdę zmierzają. Mrocznej, gęstej atmosfery nie porusza najmniejsze drgnienie powietrza. Zdarzenia nie ukazują nam swojego sensu wprost, ukrywane są za zasłoną półsłówek, niedopowiedzeń, zmyłek. Bohaterowie to samotnicy. Nawet przebywając z kimś innym, boleśnie odczuwają swoją odrębność. Smutni, zagubieni, tęskniący za bliskością, miłością. Sami niepewni, czego oczekują. Może uczuć zbyt bajkowych, wymyślnych, odrealnionych?! Oczekujący miłości od innych - takiej, jakiej pragną, jaką sobie wymarzyli. To, co otrzymują od życia, wydaje się im niesprawiedliwe, nie tego się spodziewali. Nie zadają nigdy pytania: "co mogę dać drugiemu?", myślą o tym, co im się należy.
Autor zaprasza nas na wędrówkę po literackich moczarach. Do thrillera psychologicznego, opartego o ponure sytuacje, niejednoznaczne opisy, otoczone mgłą niejasności wydarzenia. Nie czyta się tego zbyt łatwo. Lektura jest jak marsz przez podmokłe, spowite oparami łąki. Cienie drzew, cienie ludzi, cienie słów potrafią zmylić, zaniepokoić, wywołać lęk. Rozbłyskające co i rusz ognie okazują się zazwyczaj błędnymi ognikami.
Powieść jest precyzyjnie skonstruowana, dobrze przemyślana, wyrafinowana. Nawet niezbyt łatwa forma jest częścią pisarskiej wizji. Czujemy się, jakbyśmy wkraczali w nierzeczywistą rzeczywistość. Świat, który przypomina gabinet krzywych luster. Wszystko jest jakoś wykrzywione, zniekształcone, przypominające życie, prawdę. Realizm? Tak. Magiczny? Tak, tylko opisywany w inny sposób niż w prozie latynoamerykańskiej.
Dan Chaon serwuje nam nieustannie mnóstwo drobiazgów, wypełnia przestrzeń wyobraźni szczegółami. Chętnie sięga po analizy stanów psychicznych postaci. Jedno słowo, jedna rzecz czy miejsce potrafią wywołać lawinę myśli, wspomnień, skojarzeń. Język używany przez postaci nie służy prostej komunikacji, tym bardziej z czytelnikami. Czujemy nieadekwatność słów, brak pozawerbalnej nici porozumienia, która sprawia, że słowa zdają się nie mieć odpowiedniej wagi. Życie jest tu nie tyle przeżywane, co - opisywane, wielokrotnie „przeżuwane”. Treść przemyśleń to swoista papka, w której przeszłość i teraźniejszość zmieniają się po każdym ruchu „szczęk” pisarza. Które są oglądane z różnych stron i w różnym świetle, które ciągle nabierają nowych znaczeń.
Dziwne wydarzenia, dziwni ludzie i obrazy przesuwają się przed naszymi oczami i przed oczami bohaterów opowieści. Oni, podobnie jak i my, często mają wrażenie, że to, co ich otacza, co przeżywają, nie jest realne. Przeszłość z każdym mijającym dniem jest coraz bardziej niepewna, teraźniejszość jest obca i niezrozumiała. Bohaterowie łapią chwilę, czepiają się jej kurczowo, ale ona znika jak wyimaginowany motyl. Rzeczywistość chwilami wydaje się wirtualna. Pozostaje tylko przyszłość, w której pokładają zbyt wielkie nadzieje. Przyszłość, gwarantująca na pewno tylko mniejsze lub większe rozczarowanie.
Co jest realne, a co - niekoniecznie? Co jest bardziej lub mniej prawdopodobne? Co się może zdarzyć? Czy można mieć wiele osobowości i przebierać wśród nich jak w garniturach? Czy można nie mieć własnej tożsamości i być szczęśliwym? Czy można poznać kogoś w pełni, zrozumieć? Kogo kochamy tak naprawdę: osobę czy jej wyobrażenie? Gdzie, w czym odnaleźć okruchy szczęścia? Poważne egzystencjalne pytania przewijają się w tle sensacyjnej fabuły. Dwie trzecie książki utrzymane jest w dość spokojnym rytmie. Jest swoistym preludium do dynamicznej końcówki. Tam akcja przyspiesza, a wiele opisywanych zdarzeń nabiera zupełnie innego wymiaru. Autor odsłania w końcu przed nami skrywane tajemnice. Nazywa wprost to, co mogliśmy podejrzewać i to, co nie przychodziło nam nawet do głowy.
Bardzo dziwna, niejednoznaczna, niełatwa w lekturze proza, która jednakże zawiera coś niezwykle pociągającego. Mająca w sobie coś z klimatu powieści Fowlesa.