Książka Zofii Staniszewskiej jest konglomeratem wielu gatunków – romansu (takiego, który na dodatek powinien się kończyć szczęśliwie), powieści fantastycznej (w najbardziej strywializowanej formie), opowiastki filozoficznej (z bezpłciowym bogiem w roli głównej), książki kucharskiej (z jajem, a nawet kilkoma), kryminałem (o takim radnym, co napsocił), baśni (nie zawsze dla dzieci) i autobiografii (jak przystało na debiut powieściowy). Do tej wybuchowej mieszanki wtłoczono jeszcze kilku narratorów i sporą dawkę cytatów. Jedna z pierwszych kart powieści wita czytelnika słowami „Świtezianki”: Kto jest dziewczyna? - ja nie wiem, zapowiadając tym samym tematykę całości.
A w całości nie brak i ballad, i romansów. Główną bohaterką nie jest wprawdzie dziewica, tylko owdowiała matka dwójki dzieci, ale za to żyjąca z księżycową aurą za pan brat. Jagoda – bo tak na imię kobiecie, jest przedstawiana przez własną córkę jako… czarownica. Czarownica pracująca w gimnazjalnej bibliotece, hodująca pięć psów i trzy konie (które, nota bene, lubią się mnożyć); czarownica piękna, zdolna, zabawna, powabna i doskonale gotująca. Słowem: ideał. Do perfekcyjnego życia posiadaczki mocy nadprzyrodzonych wkrada się jednak nieszczęście – jej mąż umiera. Co w takiej sytuacji robi Jagoda? Żyje dalej. Składa ofiary w Sanktuarium Ciszy w Mrocznym Zagajniku (czyżby była wcieleniem Ani Shirley?), piecze Słoneczny Sernik w Kratkę (przepis z tyłu książki!) i rozkochuje w sobie jedynych godnych uwagi przedstawicieli płci brzydkiej. Staniszewska w swej książce nie kreśli wnikliwego portretu wewnętrznego kobiety po przejściach. Zamiast tego stara się humorystycznie przedstawić żywot indywidualistki dobrowolnie osiadłej na prowincji. Z satyrycznym zacięciem rysuje więc sylwetki radoszczan – plotkarzy i dewotów, przeciwstawiając im swoją bohaterkę – kroczącą własnymi ścieżkami nauczycielkę.
To, co w powieści budzi wątpliwości, to silny (o ile nie zbyt silny) rys autobiograficzny. Nie od dziś wiadomo, że pisarstwo kobiece rządzi się swoimi prawami, a mitologiczna Ariadna czyni w nim prawdziwe spustoszenie. Co jednak sądzić o książce, w której nota biograficzna autorki sprowadza się do słów: Piszę bajki i wiersze (…), pracowałam jako nauczycielka i grafik komputerowy. Kilka lat temu wyprowadziłam się z Poznania do domu pod lasem, gdzie hoduję konie, psy, koty, pająki, dzieci i męża, a fabuła zdaje się opisywać chwalebny żywot skalkowanej pisarki? Słabą stroną „Czarownicy z Radosnej” są też dialogi – często sztuczne. Nie zmienia to jednak faktu, że książka przyciąga do siebie – nie tylko piękną okładką autorstwa Magdaleny Zawadzkiej, ale i jakimś wewnętrznym ciepłem. Być może nawet magią – kto wie, może Czarownica z Radosnej i tu zadziałała? Zofia Staniszewska napisała dobre „czytadło” – miłe, lekkie, niezobowiązujące. Wymagający czytelnik pozostanie jednak niezaspokojony – papierowe czary nie są widać dość silne, by przekonać do publikacji wszystkich.
Sabina Kwak
Z biblioteki w tajemniczych okolicznościach ginie cenny historyczny dokument. Ignacy i Mela postanawiają wytropić złodzieja. Czy wystarczy im sprytu i ...
Dziesiąty tom przygód dociekliwych detektywów. Gdy do domu Ignacego i Meli wkracza bezdomna kotka Grzanka, w miarę uporządkowane życie młodych detektywów...