Trudne życie w komunie
Leopold Tyrmand zaczyna swą opowieść o zniewoleniu od… porodówki. Z pierwszego rozdziału Jak się urodzić dowiadujemy się jedynej słusznej prawdy, że należy przyjść na świat w rodzinie robotniczej. To absolutna podstawa, by cokolwiek w życiu osiągnąć, by skończyć szkołę i dostać w miarę dobrą pracę, ale, oczywiście, absolutnie nie jako robotnik. W kraju rządzonym przez władzę robotniczą to najgorsze, co może spotkać takiego przeciętnego noworodka. W samej porodówce zaczynają się dla niego schody. W gigantycznym szpitalu, obsługiwanym przez źle opłacany i sfrustrowany personel, łatwo o pomyłkę i zamianę dzieci. Zresztą, może to się zdarzyć także w żłobku. Autor przytacza znaną historię o gorliwej matce, która - odbierając dziecko ze żłobka - zorientowała się, że to nie jej maluch. Usłyszała wówczas: I po co ten szum? Co za różnica? I tak przyniesie je pani jutro przed pójściem do roboty, no nie? Faktycznie, co za różnica. Dziecko to dziecko. Przyszły budowniczy socjalizmu. Nic więcej.
W szkole i na studiach także nie jest lekko. W obu tych instytucjach kształcenia uczeń dowiaduje się, w jak wspaniałym systemie przyszło mu żyć, jak wszyscy wokół są źli, jaka bieda panuje w krajach kapitalistycznych, jak wspaniałym przywódcą był Stalin, który sam pokonał hitlerowców, a wszystkie wynalazki, włącznie ze schodami i twierdzeniem Pitagorasa, wymyślili Rosjanie. A potem wraca ów uczeń do domu i jakoś dobrobytu nie widzi. Rodzice harują, papieru toaletowego wiecznie brak, choć wciąż w szkołach zbiera się na tony makulatury, a z amerykańskich filmów i piosenek jakoś nie wyzierają ta bieda i wyzysk. I może się zdarzyć, że w ramach młodzieńczego buntu młody człowiek zacznie myśleć samodzielnie i, nie daj Boże, zadawać w szkole pytania. Jego edukacja może się wówczas szybko skończyć.
Załóżmy jednak, że uda mu się skończyć szkołę. Może dostanie się na studia, a potem do jakiejś pracy. Pracę ma, oczywiście, gwarantowaną, bo nie może być tak, by ktoś jej nie miał. Tworzy się zatem w urzędach puste stanowiska do zaklejania kopert i bezczynne prace przy maszynach. Ale robota jest. A że nie starcza na podstawowe produkty? Trudno.
Dalej autor opisuje wszelakie absurdy życia codziennego, wyjaśnia, jak posługiwać się pocztą, jak robić zakupy, jak być kobietą, jak być oszukiwanym przez państwo - i tak dalej. Cały szereg dobrych porad, jak przetrwać w kraju nie-kapitalistycznym. Co, jak się okazuje, wcale nie jest takie proste. Dzisiejsza młodzież, wychowana na hipermaketach, reklamach płatków i niezbyt mądrych kreskówkach powinna obowiązkowo sięgnąć po tę książki. Wyda jej się absurdalna, śmieszna, pozbawiona momentami sensu. To na pewno. Ale być może sprawi, że nastolatki popatrzą inaczej na rodziców i dziadków. Z epoki niedostatku weszliśmy nagle w erę nieokiełznanego konsumpcjonizmu. Dlatego tym bardziej warto pamiętać o różnicach, by nie zatracić siebie w tym, co jest teraz.
Cywilizacja komunizmu powinna trafić do kanonu lektur w liceum, gdyż mówi więcej o tych zamierzchłych już niemalże czasach niż niejeden podręcznik do historii. Ostatnie pokolenie, które jeszcze pamięta tamte czasy, to tak zwane pokolenie X, albo pokolenie JPII. Urodzili się jego przedstawiciele w poprzednim systemie, całe życie spędzili pod skrzydłami Jana Pawła II i dopiero teraz, jako już dorośli, samodzielni ludzie, zaczynają dostrzegać różnicę. Młodsi nie mają pojęcia, co znaczą braki w sklepach, obowiązkowy rosyjski w szkole, czerwone sztandary i prace społeczne. A ówczesne absurdy przyjmują jako wymyślone przez rodziców anegdotki, zaczerpnięte raczej z filmów Barei niż z rzeczywistości. Warto przekonać się, jak owa rzeczywistość wyglądała naprawdę. Bez tego trudno docenić realia dzisiejsze i sprawnie się w nich poruszać.
Mrożek i Tyrmand - niepokorni pisarze o literaturze, emigracji i Polsce O tym, że wybitny dramaturg Sławomir Mrożek znał i wymieniał listy z Leopoldem...
Powieść skrojona po mistrzowsku. Wartka, choć kameralna akcja, błyskotliwe dialogi, barwne niejednoznaczne postacie. A wszystko rozgrywa się na tle malowniczego...