Tu nawet na czasie nie można polegać
Coś z Nightside (Something from the Nightside, 2003) rozpoczyna cykl Nightside brytyjskiego pisarza Simona R.Greena. Od 2003 roku ukazało się, jak dotąd, dwanaście tomów tej serii powieści fantasy z solidną domieszką czarnego kryminału. Bohaterem cyklu jest niejaki John Taylor, prywatny detektyw z mroczną przeszłością, a zasadniczym miejscem akcji tytułowe Nightside, dobrze ukryty obszar w obrębie Londynu rządzący się swoimi prawami, nie wyłaczając z tego fizyki. W Nightside nie można polegać na niczym do czego jesteśmy przyzwyczajeni, ani na przyjaciołach, ani na wrogach, ani nawet na czasie, który kurczy się, rozciąga bądź krztusi tak jak mu wygodnie.
John Taylor pochodzi z Nightside, tam się urodził i wychował. Stamtąd odszedł pięć lat temu z obietnicą, że nigdy nie powróci. Tam pozostawił znajomych, przygody i rodzinne tajemnice. Teraz wraca, skuszony okrągłą sumką za sprawę, która wydaje się prosta jak linia niekończącego się wzrostu gospodarczego. Na zlecenie obrzydliwie bogatej Joanny Barrett ma odnaleźć jej zagubioną piętnastoletnią, zbuntowaną córkę. Latorośl, która podobno znalazła furtkę do zakazanej dzielnicy magicznego Londynu i poszła tam bez wcześniejszego poinformowania własnej matki.
Taylor wraca do Nightside i to wcale nie aż tak niechętnie jakby się mogło wydawać. Zbyt wiele łączy go z tym miejscem i jego mieszkańcami. Zbyt wiele jest w nim klimatu nigdy nie kończącej się nocy. I to właśnie samotny detektyw staje się naszym przewodnikiem po świecie mroku i zła, perwersji i najwymyślniejszych żądz.
Podstawowe pytanie czytelnika biorącego do ręki książkę brzmi: dlaczego warto ją przeczytać? Dlaczego akurat tę, kiedy kusi innych co nie miara? Przyciągać może nieokiełznana wyobraźnia pisarza, ironiczy, często wisielczy humor, niebanalna fabuła i równie niebanalne postacie ją zasiedlające. To czysta rozrywka, fantasy z elementami groteski i prześmiewczego horroru. Opisywany świat jest zupełnie odrealniony, lecz opisany na tyle plastycznie, że bez trudu można „wskoczyć” do niego już po kilku rozdziałach.
Postaci same zwracają na siebie uwagę, nie potrzebują do tego specjalisty od kreowania wizerunku i public relations. Wysoki, ciemnowłosy i nieszczególnie przystojny Taylor budzi złożoną sympatię. To specjalista od spraw beznadziejnych, rzeczy zagubionych, które on potrafi odnaleźć dzięki swojemu DAROWI. Tak, Taylor ma DAR. Jaki? Niech sam opowie. Detektyw nigdy nie zawodzi, wszak to nie jakiś wilkołak na sterydach. Przypomina bohaterów powieści noir, równie znękanych życiem, przeszłością i troską o przyszłość czyli spłacenie narastających długów. Także i szarmanckością w stosunku do kobiet, romantyzmem ukrytym pod pogniecionym, solidnie wymiętoszonym płaszczem i starym kapeluszem. Pieniądze, czeki, przelewy są dla niego ważne, ale chwilowe emocje - jak się okazuje - jeszcze ważniejsze.
W powieści Taylorowi partnerują same silne osobowości. Tu nawet barman ze speluny Obcy Znajomkowie to twardziel jakich mało, choć nie taki jak kobieca ochrona przybytku wywalająca niezbyt rozsądnych awanturników na zbity pysk. Rumieńców na bladej twarzy potrafią przysporzyć pozbawieni twarzy Siewcy Udręki. Zaostrzyć apetyt na więcej skutecznie może Ostry Eddie z brzytwą ukrytą w swoim własnym ciele. Rozpalić i skutecznie wypalić potrafi kochająca pachnącą prochem akcję Wystrzałowa Suzie. Autor prezentuje nam całą gamę istot z Nightside rodem, nawet pewien dom, który nie do końca jest zgodny z aktualnie obowiązującym prawem budowalnym.
Akcja rozkręca się niezbyt szybko. Wszak pierwszy tom to wprowadzenie w inny świat, niezbędne wyjaśnienia i słowa tak potrzebnej czytelnikowi otuchy. Końcówka nie zawiedzie jednak nawet zwolenników FPP. Powieść jest w jakiś sposób komiksowa. Lekko karykaturalne postacie, przerysowania fabuły, wymyślne detale. Upiorny humor potrafi zmiękczyć i rozkruszyć kamienie nerkowe i poprawić krążenie w zmiażdżycowanym ciele. Owszem, to powieść dla koneserów tego typu twórczości literackiej, dla tych, którym realizm ulicy się przejadł i chcą na chwilę zamknąć szpalty słusznych gazet i zapomnieć o słusznych słowach właściwych ludzi na niewłaściwych miejscach.
Język powieści bywa soczysty, autor nie stroni od wulgaryzmów, momentami wędruje po cienkiej, niebieskiej linii dobrego smaku, nigdy jej jednak nie przekraczając. Green z dużą swobodą czerpie z otaczającej nas pop-kultury i literatury. Bawi siebie i nas słowami, wymyślaniem elementów magicznych, nadnaturalnych. Wszystko opisuje z przymrużeniem oka, z dystansem, biorąc w wyraźny nawias. Nic nie jest dosłowne i realne, a groza nigdy nie przekracza granic groteski. Green ma wyobraźnię, wiele jego pomysłów bawi do łez, jak chociażby gadający koń nie uznający krzpiącego i drogiego, lecz psującego zęby cukru. Koń będący zwolennikiem samozatrudnienia i nie płacenia, na siano mu potrzebnych, składek emerytalnych. Grą słów są nazwy różnych miejsc, określenia napotykanych istot. Technika spotyka się z magią, zło z dobrem, czas z przestrzenią, choć ma to miejsce na takich zasadach, że trudno jest to zrozumieć. Fabuła powieści jest przemyślana, choć wije się jak jeszcze nieuregulowana, dzika rzeka. Świat wymyślony przez Greena ma w sobie spory potencjał, może nas jeszcze nie raz solidnie zaskoczyć.
Okładka książki zwraca na siebie uwagę i świetnie oddaje jej charakter. Pozostaje już tylko zaprosić wszystkich do świata, gdzie na nic nie można zbytnio liczyć poza czarnym humorem, przenikliwym ziąbem niekończącej się nocy i przewrotną grą mrocznej wyobraźni.
Najpierw KSIĄŻĘ na swym wspaniałym jednorożcu wyruszył zabić SMOKA. Droga była ciężka i ponura, ale pokonał ją, czego uczynić nie zdołał ze smokiem. Zabrał...
Nazywam się Bond. Szaman Bond. Cóż, w zasadzie to moja ksywka. Tak naprawdę nazywam się Eddie Drood, a to był taki mały żarcik. Tak, a propos mojej licencji...