Króciutki wstęp do tomiku „Ciszę nazwij jak chcesz” Jarosława Zenona Choromańskiego Jerzy Sikora zatytułował „Liryczne fotografie”. To trafne określenie – bo Choromański zatrzymuje w swoich wierszach pejzaże, w których gra świateł i cieni decyduje o ulotności widoku, o jego nietrwałości i zmienności. Jerzy Sikora zaznacza, że Choromański „fotografuje” utworami przyrodę i ludzi, ale w zbiorku „Ciszę nazwij jak chcesz” to natura wysuwa się na pierwszy plan.
W tomiku Choromańskiego nie znajdziemy wyszukanych metafor i przepychu: to poezja skromna i prosta. Autor przede wszystkim stara się uchwycić krajobrazy, wierszem opisać rzeczywistość, a dopiero potem – ewentualnie – posłużyć się jakąś mało skomplikowaną przenośnią. Ta oszczędność w gospodarowaniu środkami poetyckimi nie wyklucza przecież piękna – chociaż sporo w tomiku wierszy zbyt „zwyczajnych”, zbyt oczywistych, by mogły urzekać, znajdą się jednak i takie, które budzą zastanowienie i – zachwyt. Tak dzieje się przede wszystkim wtedy, gdy Choromański na chwilę porzuca suchy opis krajobrazów, koncentruje się na szczególe i wynajduje w nim cechy niepowtarzalne. Wtedy właśnie poeta tworzy najlepsze liryki: odchodzi od szablonów pisarskich, rozgląda się za nietypowymi i rzadko dotąd spotykanymi metodami mówienia o świecie. Tak jest na przykład ze świetnym przedstawieniem jesionu – „z wysuniętą nad ziemię / stopą splotów korzeni / jakby się na palce wspinał / by więcej zobaczyć”. Na tej zasadzie konstruowanych utworów w tomiku mi brakuje – jest ich zdecydowanie za mało. Jarosław Zenon Choromański umieszcza w swoich lirykach motywy znane i utrwalone w poezji – samotny krzew różany (który przypomina do złudzenia krzak dzikiej róży Kasprowicza) czy kamień, który będzie zawsze znaczył tyle, co kamień. Ale wydaje mi się, że poezji Choromańskiego nie można odczytywać jako świadomych aluzji do określonych utworów.
Wiersze Choromańskiego są pełne prostoty i zwyczajnej niezwyczajności, wolne od wpływów. Są rejestracją ulotnych wrażeń, notowaniem obserwacji, a ewentualne skojarzenia czytelników nie znajdują uzasadnienia. Przypadek sprawia, że tematem niektórych tekstów z „Ciszę nazwij jak chcesz” stają się znane wątki: u Choromańskiego nabierają zresztą nowego znaczenia: od teraz będą odczytywane jako świadectwo oglądania świata.
Co poza tym trafia do poezji ChoromańskiegO? Elementy wiejskiego krajobrazu – krowy, wierzba przy drodze, pielgrzymi idący do drewnianego kościółka, polne ścieżki, błyskawice, kwiaty, pianie koguta, ptaki i rzeki. Próbuje nadać im autor wymiar kosmiczny, poszukując analogii z galaktykami, gwiazdami i astronautyką, ale nie to jest tu piękne. Zachwycają bowiem te zwyczajne westchnienia, zadumane świątki i festyn. Nie w wierszu napisanym pod wpływem wiadomości o śmierci Jana Pawła II, nie w próbach znajdowania sedna świąt leży urok części wierszy z tomiku, a w tych prostych spostrzeżeniach („tutaj gdzie wielu czynności / trzeba się uczyć (…) gdzie życie / nie ulega doktrynom / a sezonom”).
Sporą grupę wierszy poświęcił Choromański jesieni – spośród tych impresji najbardziej spodobał mi się nietypowy na tle całego zbiorku wiersz-żart „Liść pięciopalczasty”. Nieodkrywczy pomysł okazał się tu podstawą do napisania świetnego utworku, w dodatku został nieźle uwypuklony trafnym rymem. W ogóle Choromański próbuje od czasu do czasu rymować – niekiedy sięga po typowe dla ludowych przyśpiewek banalne współbrzmienia, ale w większości rymowanych tekstów stawia na rymy niedokładne, ledwo tylko zarysowane – te wiersze nadawałyby się do opracowania muzycznego. Czasem też razi niechęć twórcy tomiku do stosowania znaków przestankowych – o ile wiersz wolny bez przecinków i kropek może istnieć i mieć się świetnie – o tyle wyrzucenie pytajników jest chwytem sztucznym i zupełnie nieuzasadnionym. Przydałby się tu jednak ukłon w stronę tradycyjnej interpunkcji, zwłaszcza że i tak nie ma mowy o różnych interpretacjach. Poza tym niepotrzebnie wydawca zdecydował się na zapis tekstu kursywą: prostota utworów lepiej korespondowałaby ze zwyczajnym krojem czcionki.
Tomik sympatyczny, ale nie ma raczej szans na wybicie się z szeregu podobnych. Jest tu parę wierszy dobrych, ale też wiele „wypełniaczy” stron. Lektura nastrojowa – do poczytania i… zapomnienia.