W pierwszej chwili, gdy sięgniemy po najnowszą książkę wybitnego znawcy muzyki i biografii Chopina Mieczysława Tomaszewskiego, zastanowi nas jej podtytuł, będący parafrazą słynnego powiedzenia o sile miłości, która uderza jak piorun lub zagubiona strzała kupidyna. W całości tytuł brzmi: „Chopin i George Sand. Miłość nie od pierwszego spojrzenia”, a pozycja ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego z początkiem tego roku. Moim zdaniem to wielka gratka nie tylko dla miłośników polskiego kompozytora, ale i dla osób fascynujących się romantyczną epoką, której klimat ukazany jest tutaj barwnie i drobiazgowo zarazem.
Gdy zaczniemy pogrążać się w lekturze, naszym oczom ukażą się wizerunki dwóch skrajnie różnych od siebie osobowości, które jakimś dziwnym sposobem potrafiły się porozumieć i zestroić ze sobą swe istnienia. Od pierwszych stron Amantyna Lucylla Aurora Dupin, baronowa Dudevant, jawi się nam jako kobieta żyjąca pełnią życia, ciesząca się każdym dniem, w którym uczucie decyduje o jego przebiegu. Prowokująca swą urodą i wyszukanym strojem na wszystkich wieczorach, fascynowała mężczyzn, przyciągała ich wzrok i uwagę, często wiążąc się z nimi w różne, ale zawsze krótkotrwałe romanse. Ten niezbyt przychylny wizerunek pisarki-prowokatorki, femme libre, bulwersującej wciąż na nowo opinię publiczną, szukającej jedynie silnych bodźców emocjonalnych, najlepiej określił Liszt w swojej książce o Chopinie. Bezceremonialnie o autorce „Lelii” pisał, że wyznaje ona dewizę miłości, którą niczym szklankę wody podaje się temu, kto o nią prosi. Sama George Sand w napisanym końcem maja 1838 roku liście do Wojciecha Grzymały, potrzebowała czterech tysięcy słów, by wytłumaczyć adresatowi swoje prawa do autora „Scherza b-moll”, wzywając go jednocześnie na arbitra strony moralnej zaistniałej sytuacji. Nie oceniając szczerości intencji, jakimi się kierowała autorka, poraża już sam fakt zdobycia się na taki krok. Bo oto (bagatela) na 32 stronach namiętność własna i uczucia innych poddane zostają chłodnej i precyzyjnej kalkulacji, która zmierza do z góry opatrzonego celu. Na drugim biegunie rodzącego się związku mamy skromnego, powściągliwego i dyskretnego ponad miarę w sprawach osobistych Chopina, który wciąż mocno przeżywał rozstanie z Marią Wodzińską. Zaledwie miesiąc później nowa miłość rozkwita w pełni, nie hamowana już z żadnej strony, a pamiętny wyjazd na południe Europy pojawił się już w planach.
Nie bez powodu profesor Akademii Muzycznej w Krakowie związek Sand i Chopina określił mianem „najsłynniejszego romansu XIX wieku”. To jednak tylko pewna próba klasyfikacji, która w żaden sposób nie oddaje specyfiki tego związku, przyjaźni, znajomości czy - może lepiej - silnej, wzajemnej fascynacji. Już samo słowo "romans" nie jest tutaj adekwatne, bo ten przechodzi i mija, a dla Fryderyka była to przecież miłość jego życia. To po przyjeździe na Majorkę 15 listopada roku 1838, napisze on tylekroć cytowany list do swego drogiego przyjaciela Juliana Fontany - list, w którym padną znamienne słowa: „ A moje życie – żyję trochę więcej. Jestem bliski tego, co najpiękniejsze. Lepszy jestem”. Tyle kompozytor, a co przeżywała autorka „Indiany”? Również w tonacji euforii i przy pomocy zwrotów ekstremalnych, jakich miała w zwyczaju używać, pisała dzień wcześniej Charlotcie Marliani: „Ale okolica, natura, drzewa, niebo, morze, architektura – przewyższają moje marzenia […] To ziemia obiecana… jesteśmy zachwyceni”. Radość nie trwała jednak długo, bo - jak Sand się miała wkrótce przekonać - spośród czterech wariantów relacji, jakie mogły zaistnieć między nią a Chopinem, nie wzięła w swym liście pod uwagę jednej – najważniejszej. Miłości polegającej na wyłączności i pełni oddania. Dzieje się tak, gdy marzenia ustępują miejsca brutalnej rzeczywistości, jak to miało miejsce w ich przypadku. A wszystko zaczęło się od deszczowej aury na Majorce.
Środowisko, w którym Chopin ujrzał światło dzienne i rozwijał się niby w gniazdku bezpiecznym i przytulnym, przesycone było atmosferą zgody, spokoju, pracowitości;...
Środowisko, w którym Chopin ujrzał światło dzienne i rozwijał się niby w gniazdku bezpiecznym i przytulnym, przesycone było atmosferą zgody, spokoju, pracowitości;...