W zasadzie trudno powieść Nell Freudenberger jakoś sensownie zaklasyfikować. Zapowiada się jako ciekawa obyczajówka, zapowiada się jako kryminał, zapowiada się jako powieść quasi-historyczna, a miejscami – ekfrastyczny esej. Zapowiada się cały czas i właściwie na tych zapowiedziach się kończy. Dużo hałasu o nic. Czyta się dla zabicia czasu, ale jeśli ktoś czasu zabijać nie chce, to zanudzi się w oczekiwaniu na coś, co nie nastąpi.
Chiński artysta przyjeżdża do USA: otrzymał stypendium, ma uczyć plastyki w jednej ze szkół dla dziewcząt. Mieszka w domu zamożnej rodziny – ale właściwie nikt nie zwraca na niego uwagi. Dzięki temu dysydent może obserwować otoczenie i wyciągać wnioski z zachowania gościnnych małżonków, ich dzieci i przyjaciół. Poza tymi obserwacjami zostaje mu niewiele – od 1989 roku nic nie stworzył, a wcześniej przede wszystkim uczestniczył w kontrowersyjnych performance’ach. Gdzieś pobrzmiewają echa przeszłości bohatera – lecz są one przyćmione przez to, co dzieje się „tu i teraz”. Stopniowo okazuje się bowiem, że niemal każdy z bohaterów uwikłany jest w jakieś nie do końca wyjaśnione relacje, które najchętniej chciałby zataić przed bliskimi. Gmatwanina zdarzeń składa się na obraz ludzi pozornie szczęśliwych. Amerykańskie zalecenie „keep smiling” znajduje tu swoją skarykaturalizowaną wersję.
Nie wiem, do czego chciała dojść Nell Freudenberger. Najbliżej tej powieści do romansu – ale skupia się bardziej na psychice bohaterów. Może nie byłoby to wielką przeszkodą, gdyby nie fakt, że ostateczne rozwiązanie całej książki nie powala na kolana – i pytanie „po co” wydaje się być najważniejszym – i pozostawionym bez odpowiedzi – wołaniem. To powieść rozrywkowa bez treści. Rangę dzieła ambitnego mają jej nadać opisy kolejnych pomysłów na sztukę – działań artystycznych z pekińskiej wspólnoty – ale i pomysłów kreatywnych uczennic dysydenta (tych nie ma zbyt wiele, więc, siłą rzeczy, powieść wyhamowuje). Elementem przyciągającym czytelniczki może być źle maskowana (celowo!) kwestia zdrady.
Bronić książki mają też poruszane tematy „aktualne”, zgrabnie wplecione w fabułę. Tylko że podstawowym zabiegiem Freudenberger wydaje się być niedokończenie, autorka otwiera rozmaite wątki i jakby nie miała pomysłu na ich pełne wykorzystanie. Może po prostu to taka zwyczajna powieść rozrywkowa, którą uratować miały nawiązania do kultury awangardowej, sztuki dla wybranych i literackiej publicystyki – ale jak dla mnie czegoś tu za mało. Do pewnego momentu czyta się z nadzieją, że akcja w końcu się jakoś interesująco rozwinie. A potem, już bez tej nadziei, od wydarzenia do wydarzenia śledzi się po prostu sam tok narracji. Równie dobrze mogłaby książka „Chiński dysydent” mieć o połowę mniejszą objętość.
Autorka wyraźnie inspirowała się dziewiętnastowiecznymi romansami, ale albo zainspirowała się zbyt mało, albo zwyczajnie zabrakło jej pomysłu. Beznamiętny tok lektury pokrywa się tu z chłodnym sposobem narracji, ten natomiast jest naturalną konsekwencją deficytu wyrazistych wydarzeń. I tyle…
Izabela Mikrut
Amina Mazid, dwudziestoczterolatka z Bangladeszu, poznaje na portalu randkowym Amerykanina, George’a Stillmana. Zakochana i szczęśliwa rozpoczyna...
PRZENIKLIWA I WCIĄGAJĄCA OPOWIEŚĆ O SKOMPLIKOWANYCH RELACJACH MAŁŻEŃSKICH I RÓŻNICACH KULTUROWYCH POWIEŚĆ NA MIARĘ TAK WIELKICH AUTOREEK JAK JANE...