WRÓCIĆ JAK BUMERANG
Kilkoro młodych, dobrze zarabiających warszawiaków przyjeżdża na weekend do małej mazurskiej miejscowości. Nocują w pałacu, który pamięta jeszcze czasy romansu Marii Walewskiej z Napoleonem. Wyrwali się z pracy, zostawili za sobą stanowiska o obcobrzmiących nazwach, ale przywieźli swoje obsesje, frustracje, poczucie nieustannego braku czasu, dla siebie, dla innych. Autor opisuje ich z drobiazgowością niczym antropolog australijskich Aborygenów:
„Podzieleni są na kilkaset kast i grup zawodowych. Wszystkie jednak łączą trwałe więzy finansowe. Pokrewieństwo oznacza bliski związek nie tylko poszczególnych społeczności, ale również więzy łączące wspólnoty z budynkami ze szkła i aluminium, czystymi gabinetami albo oszklonymi boksami…”
Nawet wierzenia przypominają te australijskie: „Z totemizmem wiążą się wierzenia i rytuały dotyczące różnych przedmiotów kultowych. Do najważniejszych należą: telefon komórkowy, karta kredytowa, komputer, pilot od telewizora, pigułka, kanapka Big Mac…” Stolica dała im schronienie w wynajętych mieszkaniach, dobrą pracę, wysokie zarobki. W zamian zażądała ofiary z rodziny i przyjaciół. Bohaterowie nie wiedzą, co to „wolny czas”. Nie mają własnych wspomnień z dzieciństwa. Bo te zostały zastąpione obrazkami z reklam. Cały ich czas pochłania praca. A po pracy? Jeśli nie mają ochoty wracać do wynajętych pokoi, ruszają na podbój nocnych klubów. A tam? Alkohol, przygodni seks, narkotyki. Biorą „z życia” co tylko możliwe, by zapomnieć o tęsknocie za rodzinnym domem, miłością i swobodą. Liczy się tylko Warszawa. Reszta to prowincja. Można tam pojechać jedynie na kilka dni, wypić, wyszaleć się, odetchnąć świeżym powietrzem. Bohaterowie podczas swoich krótkich wakacji piją, wdychają, palą, demolują pokój hotelowy, niczym dzieciaki na szkolnej wycieczce. Zagłuszają. Wydaje się, że Krzystof Beśka nie ma dla nich litości:
„Ile jeszcze minie czasu, zanim wreszcie zrozumiecie tymi swoimi kilkubitowymi móżdżkami, że (…) gdzież tam, gdzie nie ma centrów handlowych, multipleksów fast foods i popcornu, nocnych klubów, wielkich promocji, bonusów, darmowych minut, giftów i wyprzedaży, normalnie żyją, kochają się, pracują, tacy sami ludzie jak wy? Rękami robią, a nie dupą i jęzorem! Uczciwie. Bez kłamstw, sztucznego napuszenia, pozerstwa, biurowych gierek, przesyłania mailem świńskich filmików, kłótni o włączenie klimatyzacji. Bez tej codziennej gonitwy!”.
Tak podsumowuje swoich znajomych ten, który porzucił wielkomiejskie życie i wrócił do rodzinnej miejscowości. „Jak bumerang”. Bo nieważne, jak daleko się wyjechało, ile pieniędzy zarobiło, jak wielką się zrobiło karierę, trzeba wrócić. Ważne jest to, by mieć dokąd. By umieć przerwać swój udział w wyścigu szczurów w odpowiednim momencie. Krzysztof Beśka wydał kilka lat temu powieść „Wrzawa”, która stała się głosem krytyki współczesnych Yuppies, ginących w pogoni za sukcesem zawodowym. Autor, przybyły z Olsztyna do stolicy, jest bacznym obserwatorem, dobrze znającym środowisko młodych biznesmenów. Jest jednak bogatszy o pewien dystans do ich świata, chroni go „prowincjonalne” pochodzenie. W swoich książkach próbuje pokazać, co tak naprawdę jest ważne w życiu i jak łatwo wpaść w zasadzkę zastawioną przez świat telefonów komórkowych, służbowych samochodów i pracy po godzinach. Lektura godna polecenia dla pracoholików, jeśli tylko…. znajdą czas na czytanie.
Książka na pierwszy rzut oka plasuje się w rzędzie literatury faktu, społecznej, także pamiętnikarstwa. Sprawia również wrażenie gorącego reportażu z miejsc...