O kryzysie wieku średniego napisano już wiele powieści: literacka odpowiedź na konsumpcyjny kult młodości rozsławiona przez „Dziennik Bridget Jones” trafiła w zapotrzebowania czytelników. Powodzeniem cieszyły się dotąd książki, w których życie bohaterek sfrustrowanych i zrezygnowanych stopniowo, pod wpływem jakiegoś zewnętrznego czynnika, zmieniało się na lepsze. Wydaje się zresztą, że właśnie programowy optymizm takich powieści – nie sama (schematyczna chociaż różnie realizowana) fabuła wpływa na ich poczytność. To typowe „pokrzepiacze”, czytadła, po które sięga się dla ucieczki od szarej codzienności. Wiodącym tematem takich pozycji przeważnie bywa miłość. Nic dziwnego, że na tym tle – na tle stypizowanych, jednorodnych tomów, powieść Waldemara Borzestowskiego wyróżniają fabularne wariacje. „Bulterier Samson i ja” zaczyna się jak każda książka o kryzysie wieku średniego.
Główny bohater jest po rozwodzie, stracił pracę i nie zamierza nic ze sobą robić. Niespodziewanie otrzymuje propozycję nietypowego zajęcia zarobkowego: ma przez kilka miesięcy opiekować się psem sąsiadów, białym bulterierem, Samsonem. Powoli jego życie zmienia się – Samson wymaga w końcu odpowiedniej pielęgnacji, spacerów o stałych porach i opieki. To pies o zabawnym wyglądzie, a jednocześnie symbol męstwa, znakomite uzupełnienie Prawdziwego Faceta. Samson przywraca Dawidowi sens życia, przyczynia się do zawierania przez niego nowych interesujących znajomości. Pomaga odbudować relacje z nastoletnią córką i skupia na sobie uwagę kolejnych dziewczyn i kobiet. Niektórych nie do końca zrównoważonych psychicznie. Poza poprawą losu bohatera pojawią się zatem i niemałe kłopoty.
Faktem jest, że tom „Bulterier Samson i ja” to w przeważającej większości rozważania obyczajowe, pozbawione dynamiki narracje (opis zamiast dialogów) i dość przewidywalny tok fabuły. W momencie, kiedy tekst Borzestowskiego zaczyna nudzić, próbuje autor zawiązać lekko kryminalną intrygę w głównym wątku. Wydarzenia z pobocznych motywów, choć czasem wnoszą element niepokoju lub zaskoczenia, nie wpływają na dłuższą metę na odbiorców, nie zapewniają im upragnionych emocji. Pomysł na wprowadzenie niewyjaśnionej zagadki ma też swoje mankamenty – są tylko dwa możliwe rozwiązania, a jeśli autor uparcie skłania się ku jednemu z nich, puentą musi być drugie. Zdecydowanie nie nadawałby się Waldemar Borzestowski do pisania kryminałów, za to jako twórca scenariuszy telenowel mógłby się nawet sprawdzić.
Opowieść Dawida przetykana jest informacjami o wyglądzie i zachowaniu bulterierów: fascynacji tą rasą psów nie da się ukryć. Fragmenty z „Kodeksu bulteriera” spowalniają i tak już nieszybką akcję. I chociaż można by było się po tej powieści spodziewać nieco więcej żywiołowości, to i tak czyta się ją z przyjemnością, przede wszystkim – estetyczną. Borzestowski jest najzupełniej zwyczajny i to zarówno największa zaleta jak i największa wada tej książki.
Dużo miejsca zajmują tu refleksje i fragmenty przeszłości rzutujące na teraźniejszość, przemyślenia (tylko dotyczące wydarzeń bieżących), relacje proste i naturalne. Nic zbędnego, żadnych efektownych przenośni czy błyskotliwych partii narracyjnych. Autor rejestruje przemianę dotyczącą głównego bohatera – tyle że ta przemiana dokonuje się stopniowo i płynnie, jest w dodatku już od początku możliwa do określenia. Właściwie większość zastrzeżeń dotyczy samej fabuły, bo literacko jest Borzestowski poprawny. Czy to wystarczy? Wielbicielom bulterierów pewnie tak… inni czytelnicy mogą być lekko rozczarowani, chociaż do końca doczytać warto.