Recenzja książki: Budapeszt Noir

Recenzuje: Damian Kopeć

Śmierć jest końcowym przystankiem losu

Zsigmonda Gordona wiadomości nie zaskakują tak jak przeciętnych czytelników gazet. Dlaczego? To on je pisze lub przynajmniej ma do nich szybszy dostęp. Jest bowiem dziennikarzem, reporterem śledczym popularnego budapesztańskiego „Wieczoru”. Choć więc wszyscy żyją śmiercią proniemieckiego premiera Węgier Gyula Gömbösa, jego uwagę zaprząta zupełnie inna sprawa: Erno Rony. Jest rok 1936, atmosfera w Europie staje się coraz bardziej napięta. Polityka zdaje się wdzierać wszędzie, w każdą szczelinę myśli. Uwagę Gordona zwraca przypadkiem pewna nietypowa sprawa. Na jednej z podejrzanych ulic śródmieścia zostaje znaleziona martwa żydowska dziewczyna. To kolejna niby nic nie znacząca śmierć jednej z wielu miejscowych prostytutek. A jednak dziennikarz czuje, że coś w tej sprawie nie jest takie, jak zwykle. Rusza świeżym tropem przez bardziej lub mniej zachwycające części wielkiego miasta. Tym razem wyjaśnienie sprawy staje się nieomal jego prywatną obsesją. Narastającą obsesją, zwłaszcza po tym, jak na prostej zdawałoby się drodze zaczynają pojawiać się coraz bardziej uciążliwe przeszkody. Reporter wkracza w świat mało widoczny dla przeciętnego zjadacza chleba. Politycy, wysocy urzędnicy, biznesmeni i luksusowe prostytutki, dzielnice nędzy i bezprawia. Szokujące bogactwo i jeszcze bardziej szokująca bieda. Ludzie bez zasad, ideowcy bez zahamowań, cwaniacy i gangsterzy. Gordon odkrywa miasto, które jako reporter kryminalny powinien był już poznać, a które zaskakuje go jak zupełnego nowicjusza w tym fachu.

Ciężko mu było przyznać się do tego przed samym sobą, ale interesował go człowiek, los konkretnej osoby. A śmierć jest końcowym przystankiem losu. Nie był pewny, czy lubi ludzi, ale ich losy interesowały go bardziej niż cokolwiek innego.

Dziwny jest ten główny bohater debiutanckiej powieści Kondora. Niby doświadczony dziennikarz, a ciągle zaskakiwany nowymi odkryciami różnych barw otaczającego go świata. Niby świetny reporter śledczy, a pozbawiony typowych cech prywatnego detektywa, które wydają się niezbędne w tym fachu. Jest postacią bardzo literacką, wyciętą po kawałku z różnych powieściowych wzorców. Niby obyty, a dziecinnie nieroztropny, twardy tylko na wierzchu, niezdecydowany, beztrosko naiwnie następujący innym na odciski. Introwertyk w świecie zawodowego dziennikarstwa. Zaangażowany w związek emocjonalny, ale jakoś tak - mimo deklaracji-  bez wewnętrznego żaru i namiętności.

Siłą powieści jest głównie jej specyficzny klimat, choć trudno ocenić, na ile jest to dobrze oddana atmosfera lat trzydziestych Budapesztu, a na ile - niezła kreacja autorska. Padają co chwila nazwy miejsc, ulic, nazwiska, które tym, którzy nie znają Węgier i ich historii, nic nie mówią. Rytm powieści jest niespieszny co wielu współczesnym czytelnikom może nie odpowiadać. Autor nie dba zbytnio o szczegóły, choć wcale nie stroni od opisów. Czasami ta nonszalancja, zaniedbywanie logiki wydarzeń przeszkadza w odbiorze tekstu. Ma się wrażenie pewnej nierealności wydarzeń, zbytniej łatwości i „lekkości” bytu, jakże nieadekwatnej wobec tego, co zwykle niesie samo życie.

Jest tu trochę klimatu „czarnego kryminału” - z tym, że bohater nie przypomina klasycznego prywatnego detektywa. Informacje zdobywa nie dzięki umiejętnościom, a dzięki szerokim kontaktom związanym z wykonywanym zawodem. Gordon zresztą nie do końca budzi sympatię. Jest na przemian niezdecydowany, ostrożny, naiwny, odważny, stanowczy. Lepiej radzi sobie jako dziennikarz niż jako człowiek w życiu prywatnym. Autor stara się przydać mu trochę tajemniczości, nie wyjaśniając motywów działań czy nie ujawniając zamierzeń i myśli bohatera. Z jednej strony ta metoda jest skuteczna w zaskakiwaniu rozwojem fabuły, z drugiej - skutkuje zwiększonym dystansem wobec postaci.

Bohater ciągle odkrywa przed nami stare, dobrze znane prawdy o życiu: politycy i elity państwa żyją poza prawem, które sami stanowią; dla wielu liczy się w życiu tylko posiadanie, a nie bycie, pieniądze, a nie ludzie, pozycja społeczna, a nie bycie szczęśliwym - im więcej srok łapie się na raz za ogon, tym mniej udaje się ich schwytać.

Trochę irytujące są jednowymiarowość wykreowanej rzeczywistości i swoista monotonia narracji. Brak plastycznego odwzorowania świata na kartach powieści. Brak faktycznej "gęstości" tekstu. Pozbawione prawdziwych emocji opisy miejsc czy osób. Garstka barwnych porównań nie wystarcza, żeby powieść w pełni wciągała, przykuwała uwagę i zachwycała. To poprawnie napisany debiut, którego autor wydaje się mieć przed sobą dość obiecującą przyszłość. Niedociągnięcia, na które zwróciłem uwagę, nie muszą wszystkim przeszkadzać w tym samym stopniu. Czasami jest po prostu tak, że rozbudzone oczekiwania wywołują większą wrażliwość na różne niedostatki tekstu. Jedyną metodą, żeby się samemu przekonać, czy coś się bardzo podoba, czy nie pozostaje - jak zwykle - lektura, do której zachęcam.

Kup książkę Budapeszt Noir

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Budapeszt Noir
Książka
Budapeszt Noir
Vilmos Kondor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy