Freud i Frońd czyli lęki egzystencjalne
Dogłębne poznanie struktury psychicznej człowieka, chęć zbadania rozwoju i funkcjonowania jego osobowości czy też zjawisk społecznych i kulturowych, będących wytworem działania jego świadomości - to wszystko stanowi podwaliny psychoanalizy freudowskiej. Zygmunt Freud za pomocą swojej rewolucyjnej teorii starał się wyjaśnić patologiczne zachowania u pacjentów, podkreślając rolę nieświadomości. Jego spostrzeżeniami i teoriami posługuje się wiele lat później Zygmunt, nomen omen Frońd, psychoterapeuta stojący u progu kryzysu, bohater znakomitej książki Marcina Pietraszka „Brak złudzeń”.
Mężczyzna właśnie stracił licencję na wykonywanie zawodu, ekspercki Sąd Koleżeński przy Polskim Towarzystwie Psychoterapeutów, rozpatrując negatywnie skargę pod adresem Frońda, wydał w rzeczywistości na niego wyrok. Samotny, rozwiedziony, bez planów na przyszłość, daje się powoli wciągnąć w depresyjny świat swoich leków i obaw. Po odejściu żony wciąż odwlekał realizację pomysłów na siebie, na życie, oddając się do dyspozycji innych. Zanurzał się w problemy pacjentów, żył ich życiem, pomagał im uporać się ze wszystkimi przeciwnościami losu. Uczył ich kochać, rozpoczynać związki, naprawiać je, zastępować nowymi, wyzwalać się z toksycznych relacji i szukać szczęścia w codzienności.
Tylko jednej osobie nie umiał pomóc – sobie, a próba wyjścia z pułapki samotności, w jaką się dał złapać, zakończyła się dla niego tragicznie. Złamał zasadę, przekroczył granicę, której terapeucie przekraczać nie wolno, pomylił bowiem relacje zawodowe z osobistymi. Romans, a właściwie seksualna fantazja i pociąg do matki swojej pacjentki, kosztowała go prawo do wykonywania zawodu. Pragnienie poczucia bliskości, wejścia w jakąkolwiek, nawet powierzchowną relację, skutkowało porażką i przegraną w grze o przyszłość.
To staczanie się po równi pochyłej, przyspieszone jeszcze historią jego byłego pacjenta, Walentego, stoi w sprzeczności z teoriami, które głosił całe życie. Światłe rady, które dawał pacjentom, sposoby na pobudzenie wewnętrznego ducha walki i znalezienie celu działania, wszystko to okazało się być nieskuteczne.
„Nic, co ludzkie, nie jest mi obce” – mógłby powiedzieć na podstawie opowieści klientów. Nurzał się w depresjach, nerwicach, anoreksjach, a tak naprawdę wszystko sprowadzało się do nieustającej potrzeby bycia kochanym i akceptowanym. Świat, według Zygmunta jest brutalny, wszyscy żyjemy w epoce NEO-egzystencjalnej, nasze istnienie opiera się na Narcyzmie, Egocentryzmie i Onanizmie, a szczęście to ułuda, bowiem jesteśmy szczęśliwi tylko wówczas, kiedy siebie oszukujemy.
Z tej pułapki sceptycyzmu, czarnowidztwa, ale i brutalnej prawdy Zygmunt nie znajduje już wyjścia. Nie zgadza się na optymizm, uważając go za stan czyniący z ludzi łatwe ofiary, cynicznie zakłada, że zarówno w kwestii jakości życia, jak i partnerstwa nie mamy wyboru. Czy ludzkość ma zatem jakąś alternatywę?
Marcin Pietraszek prowadzi narrację w intrygujący, pasujący do klimatu książki sposób. Męski dwugłos opowiadający o samotności i wyalienowaniu w świecie przypominającym wielki supermarket to znakomity sposób na wniknięcie w dusze i umysły bohaterów i przeistoczenie się w ich osobistych psychoanalityków. „Brak złudzeń” prowokuje, drażni i porusza czułe punkty czytelnika, aż się prosząc o informacje zwrotną, tzw. feedback.
Drapieżne dialogi, odniesienia do Freuda, Prousta, Houllebecqa, odważne tezy i spojrzenie na otaczającą rzeczywistość - zmierzenie się z książką wymaga odwagi i silnej psychiki. W gąszczu bodźców, kolorowych neonów i komercji „Brak złudzeń” jest jak powrót do korzeni i spotkanie z samym sobą. Podejmując wyzwanie Pietraszka, ryzykujemy jednak, że po powrocie już nie odnajdziemy się w tym sztucznym, plastikowym otoczeniu, jakie dotychczas uważaliśmy za normalne. Co wówczas? A może jednak mamy wybór?