Sto sześćdziesiąt cztery centymetry wzrostu, kasztanowe włosy, szpilki i skórzane, ołówkowe spódnice. Intensywny zapach ostrych dań z curry, perfum i, niestety zbyt często, wypitej wódki. Uroda i nieprzewidywalność, niezachwiana wiara w marzenia, nawet najbardziej niedorzeczne. Wysokaczarna. Mama. Mama, która odeszła zbyt szybko, pozostawiając dorosłą córkę bezbronną wobec tej utraty.
Mira Marcinów (ur. 1985 r.), doktor nauk humanistycznych w zakresie psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego; adiunkt w Instytucie Filozofii i Psychologii Polskiej Akademii Nauk, dotąd znana była jako autorka książek o charakterze naukowym, eseistycznym. Wydała między innymi pozycje takie jak: Na krawędzi wolności: szaleństwo jako wybór w filozofii Henryka Struvego (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2012) czy trzytomowa Historia polskiego szaleństwa (wydawnictwo Słowo/Obraz Terytoria 2018). W swoich pracach interesowała się kwestiami szaleństwa, psychiatrii, literatury i historii idei.
Teraz zdecydowała się opowiedzieć historię niezwykle osobistą – historię relacji z matką i traumy, jaką była jej śmierć. To kolejna w ostatnim czasie książka, która podejmuje podobną tematykę – po pozycjach Marcina Wichy i Marka Bieńczyka – pojawia się w niej kobieca perspektywa, perspektywa córki. Bezmatek to proza konfesyjna, traktująca o najbardziej intymnych rodzinnych relacjach. Słowo pojawiające się w tytule książki nie jest neologizmem – w języku bartników oznacza ul, w którym zginęła królowa-matka. Ule pozbawione matek skazane są na zagładę. Człowiek musi uporać się z utratą i żyć dalej.
Książka Miry Marcinów opowiada o bardzo silnej więzi, miłości. Podczas lektury wręcz nasuwają się pytania o to, czy aby na pewno jest to relacja zdrowa, a nie uzależnienie emocjonalne dorosłej córki-alkoholiczki. W żadnym wypadku jednak negatywne emocje nie przeważają w tej opowieści. Mimo emocjonalnej niedojrzałości matki, jej nieodpowiedzialności i braku roztropności narratorka nie konfrontuje jej z ideałem, nie próbuje wpisywać w żaden schemat, obwiniać za swoje nieszczęścia. Przeważają ciepłe wspomnienia, akceptacja dla kobiety takiej, jaką była, z jej wadami i zaletami.
Bezmatek czyta się jak pamiętnik z terapii. Prostota wyznania kontrastuje z nieco pretensjonalnymi zabawami z formą, cytatami z piosenek, migawkowymi wspomnieniami i opisami dnia codziennego: kawy zamawianej w kawiarniach, pieczywa z czarnuszką. Tak, jakby narratorka zbierała wszystko, co pomoże jej się uporać z traumą. Lekturze nieustannie towarzyszy poczucie wkraczania w czyjąś intymność, uczestniczenia w ekshibicjonistycznym akcie. Nie jest to jednak bezrefleksyjne wyrzucanie emocji. Narratorkę cechuje wysoka samoświadomość, emocjonalna inteligencja, subtelny humor – i niełatwy przecież w obliczu podejmowanego tematu dystans.
Pozostaje – być może nieco niestosowne — pytanie o wartość literacką tego „wyznania”, o jego „uniwersalność”, „odkrywczość”. Czy książka nie jest „tylko” pisanym z nieco egotycznej perspektywy „blogiem” wydanym w formie książkowej wyłącznie ze względów prestiżowych? Autorka widocznie nie ma ambicji stworzenia wielkiego dzieła, na przykład powieści o misternej fabule, dlatego też nie ma sensu ocenianie książki przez ten pryzmat. Największą siłą (i jednocześnie słabością) prozy Miry Marcinów jest autentyczność.
Ogromne wrażenie robią przede wszystkim te fragmenty, gdzie autorka pisze o niełatwej codzienności prosto, bez zabaw formalnych czy jakichkolwiek prób kreowania się. Na przykład o tym, w jaki sposób przygotowuje ciało, pieczołowicie wykonuje manicure zmarłej matce, zwlekając z wezwaniem pogotowia, niepewna, czy zadbała o wszystko, co trzeba. To właśnie ze względu na nie książka z pewnością będzie ważną lekturą dla czytelników, którzy w literaturze poszukują odpowiedzi na własne przeżycia i doświadczenia.
Książka Miry Marcinów, zawierająca antologię rodzimych tekstów z dziedziny psychopatologii, jest pierwszą próbą stworzenia archeologii...