Bezbarwne życie bezbarwnych ludzi i ich barwne przypadki w ładnym opakowaniu, na pachnącym papierze i w dobrym tłumaczeniu - czyli wszystko, za co Murakamiego cenię i uwielbiam. Niby to wszystko, a jednak czegoś brakuje... Ale po kolei.
Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa, najnowsza książka Murakamiego, bestseller w Japonii i nie tylko, to pozycja, która na liście fanów tego wschodniego, ale zarazem jakże zachodniego pisarza dołączy zapewne do klasyki gatunku (bo Murakami stworzył raczej osobny gatunek literacki i trudno jego prozę z czymkolwiek porównać). Nie brakuje jej barw, choć tytułowy bohater, jak często u tego autora bywa, ma wieść życie absolutnie bezbarwne, dopóki sama rzeczywistość go nie pokoloruje. Jest trzydziestosześcioletnim inżynierem, projektującym dworce kolejowe, co od dzieciństwa było jego pasją. Na kartach książki rozwiązuje zagadkę z własnej przeszłości, zagłębia się w sytuacje, które miały miejsce przed szesnastoma laty i dochodzi do istotnych wniosków. Grupa przyjaciół, z którymi spędził dwa lata jako nastolatek, nagle wykluczyła go ze swojego grona, nie podając żadnego powodu. Sytuacja, w jakiej znalazł się po tym wydarzeniu i samo to wydarzenie rzutowały potem na całe jego życie, powodując komplikacje, których przyczyny dopiero po latach stara się poznać. Wyrusza więc w podróż - wgłąb samego siebie, ale i do miasta dzieciństwa, i dalej - do Finlandii, pokazując zarazem, jak daleko trzeba dojść, by dotrzeć do samego siebie.
W Bezbarwnym Tsukuru... Murakami posługuje się motywami, jakie już znamy z poprzednich jego książek - aurą tajemniczości (choć jest jej tu zdecydowanie mniej niż w pozostałych pozycjach), motywem pustych ludzi czy zablokowanego nurtu, ciekawie nazywa postaci, których imiona oznaczają barwy i opisuje je w sposób tak realistyczny, że stają się nie mniej jaskrawe niż ich imiona. Miejsca również opisuje tak sugestywnie, że nabrać można wielkiej ochoty na przeprowadzkę do fińskiego lasu, nie wspominając już o wielkiej ochocie na pływanie i jedzenie tych samych potraw, jakie spożywają bohaterowie. Przemyślenia bohaterów i ich spostrzeżenia są, jak zwykle u Murakamiego, bardzo trafne, choć nieszczególnie rozbudowane. Zauważa on rzeczy, które i my zauważamy, ale których nie potrafimy nazwać. W sposób bardzo obrazowy pokazuje na przykład, że pewnych rzeczy nie da się już odzyskać, kiedy raz zostaną stracone. I choć brzmi to jak banał, to w Bezbarwnym słowa te zyskują dodatkowy sens - choćbyśmy poznali przyczynę straty, tak prawdziwa nigdy nie wyjdzie na jaw.
Czego zatem Bezbarwnemu Tsukuru brakuje? Trudno to uchwycić, bo jak uchwycić coś, czego nie ma? Może trzeba, by zrobił to sam Murakami. Mogę tylko powiedzieć o rzeczach, które przeszkadzały. Żałuję, że autor nie nazywa już rozdziałów, bo ich tytuły zawsze były osobnymi dziełami sztuki. Żałuję, że nie ma w niej więcej tajemniczości. I żałuję, że akcja rozgrywa się współcześnie. Wolę jednak Murakamiego bez Facebooka i Google'a - to narzędzia bardzo mało literackie, choć pewnie na stałe wejdą do literatury.
Niemniej jednak Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa, choć może nie stanie się moją ulubioną pozycją z dorobku japońskiego pisarza, potwierdza, że naczynie z talentem Murakamiego jest bardzo pojemne. Talent bowiem, posługując się słowami autora, przypomina naczynie. Choćby się człowiek strasznie starał, nie da rady zmienić jego kształtu. I można tam wlać tylko określoną ilość wody.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...