Sztuka, miłość i atak terrorystyczny – oto tematy, jakie zdecydowała się podjąć Ann Patchett w swojej powieści „Belcanto”. I choć eksperyment ten wydaje się dość ryzykowny, to powstała dzięki niemu kompozycja – miejscami być może zbyt wyidealizowana – jest z pewnością dziełem oryginalnym. Ann Patchett nie opisuje bowiem rzeczywistości, którą jest w stanie zaobserwować każdy. Autorka skupia się na wybranym przez siebie elemencie i dokładnie go analizuje.
Japoński przedsiębiorca, Hosokawa, zostaje zaproszony do jednego z południowoamerykańskich państw na swoje urodziny zorganizowane przez wysokich dostojników państwowych. Uświetnić ma je występ słynnej śpiewaczki operowej, Roxane Coss, którą Japończyk od wielu lat podziwia. Przyjęcie zmienia się w koszmar, kiedy grupa terrorystów opanowuje dom wiceprezydenta, w którym odbywa się uroczystość. Jako, że celem ataku miał być prezydent, który na przyjęcie nie przybył, przestępcy postanawiają zatrzymać gości jako zakładników. Kilka dni później wypuszczają kobiety oraz osoby chore. Wśród zakładników pozostają tylko mężczyźni i diwa operowa. Przypadkowo okazuje się, że wśród terrorystów są również dwie kobiety.
Ann Patchett na kartach powieści opisuje dziwne relacje jakie wywiązują się między zakładnikami i terrorystami. Na początku zakładnikom bardzo trudno odnaleźć się w nowej sytuacji. Boją się o swoje życie, tęsknią za bliskimi, lecz cierpliwie znoszą niewygody życia w niewoli. Terroryści wbrew pozorom dobrze traktują gości, a z czasem godzą się na przeróżne ich zachcianki, zwłaszcza jeśli osobą proszącą jest Roxane Coss.
W „Belcanto” zaobserwować można zderzenie kilku z pozoru odległych od siebie światów. Świat pięknej muzyki operowej przeplata się z obyczajami prostych, często nie umiejących czytać, terrorystów. Sam dom wicepremiera Rubena Iglesiasa wydaje się swego rodzaju wieżą Babel, gdzie rozbrzmiewają wszystkie języki świata, gdzie w kilka dni po ataku ludzie czują się osamotnieni, niezrozumiani i skazani na stracenie. Spoiwem, które łączy te światy, jest osoba Gena – młodego japońskiego tłumacza Hosokawy. Kiedy dyscyplina ulega rozluźnieniu, zakładnicy z pomocą tłumacza swobodnie dyskutują między sobą, a z czasem zaczynają nawet grać w szachy czy w piłkę z terrorystami.
Jednak elementem, który wybija się na pierwszy plan powieści Ann Patchett, jest miłość. Autorka stara się przedstawić ją w różnych fazach rozwoju – zarówno jako uczucie, które od wielu lat łączy dwoje ludzi, ale także w chwili, kiedy dopiero zaczyna się rodzić. W obliczu uwięzienia, które zdaje się trwać wiecznie, zarówno zakładnicy, jak i terroryści zaczynają odkrywać swoje pasje, poznawać wzajemne nawyki, a nawet udaje im się w sobie zakochać. W efekcie powstaje misternie budowane wrażenie zaskakującego, swoistego spokoju. Wydaje się, że miejsce uwięzienia zakładników to niemal raj na ziemi, sielanka, która jednak zaskakująco łatwo może lec w gruzach, pochłaniając niczego niespodziewające się ofiary.
Autorka nie stara się budować w powieści szczególnego napięcia. Pojawia się ono dopiero na ostatnich stronach książki, kiedy ta powieść staje się rasowym thrillerem. We wcześniejszej części czytelnik zwraca uwagę przede wszystkim na bardzo starannie tworzoną narrację, bogatą w opisy, które miejscami są niesamowicie realistyczne i piękne. „Belcanto” to jednak przede wszystkim studium ludzkich zachowań i emocji w obliczu niespodziewanych zdarzeń. To próba udowodnienia tezy, że człowiek jest w stanie do wszystkiego się przyzwyczaić, żyć w każdych – nawet najtrudniejszych – warunkach. Każdy z bohaterów odgrywa w powieści określoną rolę, nie zostaje zatrzymany w domu wiceprezydenta przez przypadek. Poszczególne postaci mają wyraźnie zarysowane charaktery, opinie czy potrzeby.
„Belcanto” to poruszająca powieść, której miejsce akcji specjalnie nie zostało dokładnie sprecyzowane. Sytuacja podobna do opisanej w powieści może więc przytrafić się wszędzie, żaden człowiek nie może czuć się bezpieczny. Ann Patchett zachęca więc do refleksji nad tym, czy warto mając za narzędzie przemoc, próbować wprowadzać w innych państwach zmiany. Jak sama podkreśla, cena, jaką trzeba za nie zapłacić, może okazać się zbyt wysoka. W powieści Ann Patchett brakuje jednak nadziei. W „Belcanto” terrorysta, który zaczyna odkrywać swoje właściwe powołanie, jest jednoznacznie skazany na porażkę. I chociaż przez chwilę udaje mu się odkryć pełnię szczęścia, nie jest mu dane rozkoszować się nią dłużej. Trudno zaakceptować prezentowane przez autorkę przekonanie o istnieniu ostatecznej predestynacji.
„Belcanto” jest jednak wspaniałą opowieścią o miłości do drugiego człowieka, do muzyki, o bezinteresowności i o potrzebie akceptacji. Pozorny happy end pozostawia jednak gorzki posmak w ustach, a epilog zdaje się burzyć fantastycznie budowany przez wszystkie karty powieści obraz miłości.