Ameryka Połudiowa, wystawne przyjęcie na cześć japońskiego biznesmena, pana Hosokawy. Ukoronowaniem wieczoru jest recital słynnej sopranistki, Roxane Coss. Przerwany wdarciem się grupy uzbrojonych terrorystów. Groźna sytuacja szybko jednak zmierza w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Między terrorystami a zakładnikami tworzą się... silne więzi emocjonalne. Nikt nie wie, jaki koniec jest mu pisany. Wszyscy czekają... Szanse przeżycia wielkiej miłości dla wielu osób po obu stronach tego dziwnego układu sprawiają, że całkowicie zapominają oni o śmiercionośnej machinie, którą wprawili w ruch i której nie można już zatrzymać.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2005-07-20
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 282
Lubicie literaturę piękną? Ja bardzo i nie wiem czemu, ale rzadko sięgam po ten gatunek literacki. Na szczęście (albo i nieszczęście) w moje ręce wpadła książka „Belcanto” Ann Patchett należąca do tego gatunku. Zobaczmy zatem czy przypadła mi do gustu!
Kiedy koncert dobiega końca i gasną już światła, akompaniator całuje śpiewaczkę. Tę piękną chwilę przerywa grupa uzbrojonych mężczyzn, która wdziera się w miejsce, w którym odbywała się koncert. W ten sposób wszyscy, którzy uczestniczą w tym wydarzeniu, stają się zakładnikami. Mijają kolejne tygodnie, a uwięzieni w rezydencji ludzie zaczynają nawiązywać ze swoimi napastnikami zaskakujące więzi. Co takiego wydarzy się po kilku miesiącach przetrzymywania w zamknięciu niewinnych ludzi? Czy będą oni chcieli odzyskać swoją wolność?
W książce narracja prowadzona jest w trzeciej osobie. Rozdziały są bardzo długie i niestety w przypadku tej książki czytanie ich było dla mnie męczarnią, bo styl pisania autorki niezbyt przypadł mi do gustu. Jednak ciekawa fabuła sprawiła, że chciałam do końca skończyć tę książkę, więc dzielnie czytałam każdy rozdział. Podobał mi wątek miłosny jednych z głównych bohaterów, dla którego również chciałam skończyć tę powieść, jednak według mnie zakończył się on bez sensu. I co tu dalej pisać...? Ta książka mocno mnie znużyła i gdyby nie piękny wątek miłosny byłaby dla mnie stratą czasu.
„Belcanto” jest powieścią, którym jednym może się spodobać, a drugim nie. Mnie bliżej jest do tych drugich. Tak więc nie będę Was namawiać do przeczytania tej książki, ani zniechęcać, choć pewnie już zniechęciłam swoją recenzją. Myślę, że lepiej samemu przeczytać tę książkę, żeby wyrobić sobie o niej zdanie. Może akurat Wam się spodoba?
Patchett przyzwyczaiła mnie do pięknych powieści, ciekawych bohaterów i interesujących historii. „Belcanto” ma te wszystkie cechy, ale nie zostanie moją ulubioną powieścią tej autorki.
Patchett inspirowała się autentycznymi wydarzeniami z 1996, kiedy to terroryści wzięli za zakładników pracowników ambasady. Tutaj mamy podobną sytuację – podczas imprezy z okazji urodzin japońskiego biznesmena odbywa się koncert wybitnej śpiewaczki. Na koncercie miał być obecny sam prezydent i to dlatego terroryści atakują właśnie podczas urodzin. Prezydenta jednak nie ma, są za to inni goście, na czele ze światowej sławy śpiewaczką operową. Co tam się dzieje! Cała plejada przeróżnych bohaterów i zamknięta przestrzeń sprzyja powstawaniu dziwnych sytuacji. Okazuje się bowiem, że przez kilka tygodni można się zakochać, odkochać, nauczyć śpiewać, polubić swoich, wydawać by się mogło, oprawców. A to tylko początek…
Dzieje się w tej powieści sporo, wszystko w towarzystwie muzyki i śpiewu. Patchett stworzyła doskonałych bohaterów, ale trudno mi uwierzyć, że to wszystko naprawdę mogłoby się wydarzyć. Wiem czym jest syndrom sztokholmski, wiem, że istnieje syndrom Limy, ale nie czuję się przez Patchett przekonana, że to mogłoby się stać naprawdę.
„Belcanto” to piękna opowieść o muzyce i miłości, dla mnie zupełnie oderwana od rzeczywistości i pełna magii.
Przyjęcie urodzinowe znanego japońskiego biznesmena Pana Hosakawy zostaje zorganizowane w rezydencji wiceprezydenta. Zaproszono na nie ambasadorów, polityków, wpływowych biznesmenów. Imprezę ma uświetnić światowej sławy niezwykle utalentowana śpiewaczka operowa Roxanne Coss. Wszystko zmienia się na koniec koncertu w momencie gdy gaśnie światło. Do rezydencji włamują się terroryści, którzy mają jeden cel - uprowadzić prezydenta. Ten niestety w ostatniej chwili odwołał swoje przyjście. W obliczu niepowodzenia terroryści muszą błyskawicznie opracować nowy plan.
,,Belcanto" to niezwykle hipnotyzująca powieść oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce w Limie w 1996r. kiedy to terroryści zajęli tamtejszą ambasadę i wzięli 600 zakładników, których przetrzymywali 4 miesiące. Przyznaje, że po opisie spodziewałam się brutalnego i mrożącego krew w żyłach thrillera. Zostałam za to bardzo zaskoczona niezwykle emocjonalną opowieścią o odnajdywaniu miłości tam, gdzie nikt by się jej nie spodziewał. To również historia o sile i wytrwałości, która urzeka. Sytuacja w jakiej się znaleźli, nawiązywanie między terrorystami i ich ofiarami przyjaźni czy miłości w niezwykle obrazowy sposób pokazuje i wyjaśnia mechanizm syndromu sztokholmskiego.
Całość napisana jest pięknym językiem, a plastyczne opisy działają na wyobraźnię. To opowieść którą mimo iż chcesz przeczytać jednym tchem dawkujesz sobie gdyż ciężko się z nią rozstać. Niemożność porozumienia się większości mieszkańcu rezydencji powoduje, że językiem uniwersalnym staje się śpiew operowy. To właśnie muzyka zmienia bohaterów, powoduje, iż na nowo poznają siebie, rodzą się przyjaźnie, uczucia ale i głęboko skrywane pragnienia. Bardzo wartościowa i godna polecenia powieść.