Książka zawiera 36 "wywiadów" z legendą popkultury- Andy Warholem (dlaczego piszę w cudzysłowie, dowiecie się z dalszej części recenzji), przeprowadzanych w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Każdy z nich jest poprzedzony wstępem ukazującym okoliczności jego przeprowadzenia. Nie są to jednak standardowe wywiady, a raczej swoista zabawa z ich konwencją. Rozmowa z Warholem jest bowiem prawdziwym wyzwaniem. Nie ma w nim nic z manier gwiazdy mediów. Potrafi odpowiadać na każde pytanie "tak", nie", lub "nie wiem". Oto przykład takiego nibywywiadu:
"PYTANIE: Czym jest pop- art?
ODPOWIEDŹ: Tak.
PYTANIE: Dobry sposób na wywiad, no nie?
ODPOWIEDŹ: Tak.
PYTANIE: Czy pop- art jest satyrycznym komentarzem amerykańskiego życia?
ODPOWIEDŹ: Nie.
PYTANIE: Czy Marilyn i Troy są dla ciebie istotni?
ODPOWIEDŹ: Tak.
PYTANIE: Dlaczego? Czy to są twoje ulubione gwiazdy filmowe?
ODPOWIEDŹ: Tak.
PYTANIE: Czy czujesz, że próbujesz wpompować życie w stare frazesy?
ODPOWIEDŹ: Nie."
Innym razem większość rozmowy jest przerywana jego chrząknięciami- co druga odpowiedź to: Uhm, uhm. Pojawiają się też wtręty w postaci słów rzucanych w stronę osób, które wchodzą do sali w trakcie nagrywania wywiadu. Zdarzają się wywiady przeprowadzane przez samego Warhola albo przez obu rozmówców jednocześnie- prowadzący wyciąga własny mikrofon, a Andy swój. Czasem z kolei Warhol prosi, żeby osoba, która chciała z nim rozmawiać, wymyśliła sama odpowiedź, a on ją zaakceptuje. W danej chwili bowiem niczego nie potrafi wymyślić, ponieważ "czuje się taki pusty". Zdarza się też, że zarówno pytania, jak i odpowiedzi są całkowicie wymyślone. Całość tworzy więc niesamowitą zabawę konwencją wywiadu, ośmieszeniem jego stereotypowej formy.
A jaki obraz legendy pop- artu wyłania się z tych dziwnych rozmów? Widzimy go jako miłośnika automatyzacji, przeciwnika oryginalności, niezaangażowanego obserwatora rzeczywistości ("nikogo bym nie osądzał"), artysty, który utrzymuje, że jego twórczość nie ma głębszej treści, producenta eksperymentalnych filmów. Te filmy to zresztą osobna historia. Jeden z nich, "Sleep", ukazuje osiem godzin snu jego przyjaciela. Z kolei krótkometrażówka "Eat" pokazuje mężczyznę, który je grzyba (to jedyna fabuła!) Skąd takie pomysły? Sam Warhol mówi w jednym z wywiadów:
"Swój pierwszy film zrobiłem, pokazując na ekranie przez kilka godzin jednego aktora robiącego to samo: jedzącego albo śpiącego, palącego. Zrobiłem to, bo ludzie zazwyczaj chodzą do kina, żeby obejrzeć tylko jedną gwiazdę, pożreć ją, więc tu wreszcie jest szansa patrzeć na gwiazdę tak długo, jak się podoba, nieważne, co robi, pożreć ją, co tylko chcesz. Było to też łatwiejsze do nakręcenia."
Czy ten obraz jest jednak prawdziwy? Ile w nim autentycznego oblicza artysty, a ile iluzji stworzonej na potrzeby mediów? Czy poznajemy rzeczywistego Warhola? Tego nie wie nikt. Można tylko snuć własne przypuszczenia.
Kalina Beluch