Baśnie to specyficzny rodzaj literatury. Wywodzą się one z przekazu ustnego, i choć dawno większość z nich została spisana, to nadal coś z tej formy pozostało, bo zazwyczaj najpierw słyszymy baśń czytaną przez osobę dorosłą, a dopiero potem nabieramy umiejętności czytania i ewentualnie możemy sami wrócić do tekstu. Możemy, ale nie zawsze wracamy. Utarło się bowiem w kulturze zachodniej, że baśnie kierowane są do dzieci (inaczej jest np. z baśniami Dalekiego Wschodu, które odbierane są równie chętnie przez dorosłych wychowanych w tamtejszej kulturze) i wracanie do nich w wieku dorosłym jest wstydliwe. Okazuje się, że taka postawa jest niesłuszna i do baśni warto wracać.
Powrót do baśni jest doświadczeniem specyficznym, które w prosty sposób dowodzi, że tekst jest czymś o wiele szerszym niż ciąg zdań zapisanych na kartce. Chodzi o to, że uważna, refleksyjna lektura baśni, na którą możemy sobie dziś pozwolić, powoła do istnienia tekst zupełnie różny od tego, jaki odbieraliśmy 20, 30 czy 40 lat temu. Dzieje się tak dlatego, że choć sam zapis się nie zmienia, to zmieniamy się my, nasze doświadczenia, nasz sposób postrzegania świata, inteligencja. Utwór literacki, jako wypadkowa niezmiennego zapisu i zmiennego odbiorcy, jest zupełnie inny teraz, niż był (dla nas) kiedyś.
Łatwo wpaść w pułapkę dorosłości. Myślimy sobie, że skoro rozumieliśmy bajki jako dzieci, to dziś zrozumiemy je o wiele łatwiej. Nic bardziej mylnego. W praktyce to, co wcześniej przyjmowaliśmy jako pewna - choć może nietypowa - kolej rzeczy lub rozumieliśmy intuicyjnie, dziś stanowi dla nas nie lada zagadkę. W jakiś tajemniczy sposób wiedza, umiejętności i doświadczenie zaciemniają nam jasny obraz sensów, które odkrywaliśmy w dzieciństwie. Ale ta sama wiedza pozwala dokopywać się ich, by powrócić do jasnego zrozumienia. Ceną jest praca interpretacji.
Ponieważ baśnie operują językiem symbolicznym, są na interpretacje niezwykle podatne. Tkwi w tym ryzyko nadużycia. Przy odpowiedniej wprawie jesteśmy w stanie wypracować interpretację każdej baśni w ujęciu każdej powziętej przez nas ideologii. W ten sposób "Czerwony Kapturek" może stać się opowieścią o młodej komunistce i tylko odniesienie się do wiedzy spoza tekstu (że pochodzi ona z czasów poprzedzających komunizm) pozwala obalić takie odczytanie. Korzystając z tej sytuacji, Katarzyna Miller i Tatiana Cichocka postanowiły zaproponować zbiór feministycznych odczytań wielu znanych baśni: Kopciuszek, Śpiąca Królewna, Dziewczyna z zapałkami, Calineczka, Królewna Śnieżka, Dzikie łabędzie i tak dalej. Łącznie dziewiętnaście tekstów inspirowanych dziewiętnastoma popularnymi baśniami. Ukazywały się one wcześniej na łamach miesięcznika "Zwierciadło", a teraz - w poszerzonej wersji - trafiają do czytelników jako książkowy zbiór.
Książka ma formę dialogu dwóch autorek. Dialog to raczej kiepskiej jakości, ponieważ jego uczestniczki nie wdają się w żadne polemiki między sobą, zawsze są zgodne, myślą podobnie. Taka forma w ogóle nie wzbogaca tekstu, jest tylko sprytnym pomysłem na zamaskowanie stylistycznych niedociągnięć, braku wystarczających umiejętności literackich. Dwugłos jest słabo zróżnicowany, można tylko zauważyć, że Kasia (tak został na początku rozwinięty skrót "K") posiada ton bardziej protekcjonalny, częściej odwołuje się do psychoanalizy, podczas gdy Tatiana ("T") przyjmuje postawę społecznie angażującej się, raczej naiwnej feministki. Niewiele ponad to odróżnia K od T.
Psychoanaliza, do której czasem i delikatnie jesteśmy odsyłani, to tylko akademickie podstawy. W zasadzie książka nie wychodzi poza Junga (i oczywiście Bettelheima, z którego czerpie pełnymi garściami), na dodatek Junga w ujęciu stricte psychologicznym, to jest bez uwzględniania jego pierwiastków gnostyckich. Kto wie, może gnoza jawi się autorkom jako zbyt fallocentryczna? W każdym razie nie ma tu odwołań do bardziej nowoczesnych koncepcji psychoanalizy: Lacana, Żiżka, Kernberga, Klein. Podobnie sprawa ma się z feminizmem, który emanuje z całej książki. Jest to feminizm dość drapieżny, nienawistny, maskujący kompleksy, czyli coś bliższego "Wysokim Obcasom" niż zrównoważonym analizom np. Katherine Frank.
"Bajki rozebrane" to dobra zachęta do ponownego odczytywania tekstów ważnych dla nas w przeszłości. Ale tylko zachęta, bo jako realizacja takiego przedsięwzięcia - w oczach krytycznego czytelnika - wypada słabo a miejscami - śmiesznie.