Wspaniale jest mieć prawdziwych przyjaciół
Pisanie książek dla dzieci, szczególnie dla tych młodszych, to trudna sztuka, godna podziwu. Jak opisać świat słowami prostymi, ale nie prymitywnymi, ciekawie, ale w sposób dostosowany do poziomu czytelnika? Jak nie popadać w infantylizm, ale też nie zrażać dziecka złożonością opowieści? Jak zrozumieć małego czytelnika i przekazać mu we właściwych słowach coś mądrego, pożytecznego, zastanawiającego o życiu, w które dziecko dopiero wchodzi? Ewa Ostrowska to potrafi, za co należą się jej wielkie brawa.
Ulica Śliwkowa to najmniejsza spośród ulic osiedla Owocowego. Ulica, na której królują ogródki przydomowe, pełne warzyw, drzew owocowych i kwiatów. Wszystkiego, poza samymi śliwkami, które tutaj - nie wiedzieć czemu - zupełnie nie chcą rosnąć. Na ulicy Śliwkowej mieszkają uczynni i przyjaźnie nastawieni do innych ludzie. Nie jakieś tam anioły, ale osoby, na które można liczyć w potrzebie. Pan Różanek, państwo Listkowie, pan Śrubka, państwo Zawilec, państwo Bielikowie i inni. Również państwo Mroczkowie, zupełnie jednak nie pasujący do klimatu tego miejsca. Wysocy, chudzi, zawsze ubrani na czarno, zasłonięci wielkimi, czarnymi kapeluszami. Nie odpowiadający na pozdrowienia, jednym słowem: niesympatyczni.
Mieszkańcy ulicy Śliwkowej to zwykli, niezbyt zamożni ludzie borykający się z prozaicznymi problemami życiowymi. Z brakiem pieniędzy, awariami sprzętu, kłopotami dzieci w szkole, chorobami. Ich dzieci nie wyjeżdżają na wczasy i wycieczki - nawet krajowe, a co dopiero mówić o zagranicznych. W szkole co roku odbywa się losowanie darmowego wyjazdu kolonijnego. Tym razem w klasie trzeciej „b” szczęście dopisuje Buźce, której sytuacja materialna jest szczególnie trudna, a dziewczynka ma do tego poważne problemy ze zdrowiem. Razem z Banieczką i Fredzią tworzą one zgraną paczkę, znaną jako Aniołki ze Śliwkowej. Buźka nie chce jechać sama, ale wszyscy ją do tego gorąco namawiają. Głowy Fredzi i Banieczki zaprzątnięte są jednak czymś innym. Żalem do losu, zazdrością. Fredzia cierpi katusze. To ona chciałaby pojechać na kolonie nad morzem. Kąpać się, leżeć na gorącym piasku, zbierać muszelki na plaży. Po tygodniu niespodziewanie Buźka wraca. Z przerwanych i zupełnie nieudanych ferii. Ale ziarno zawiści nadal kiełkuje w sercu Fredzi. Buźka zaś, oprócz samej siebie, przywozi z wakacji intrygującą zagadkę. Tajemnicę samotnego i smutnego chłopaka, Wiktora Mroczka, którego spotkała na koloniach. Kim są jego tata i mama? Czy tylko przypadkiem chłopak jest niesamowicie podobny do państwa Mroczków z ulicy Śliwkowej? Dlaczego jest taki smutny? Te pytania inspirują Aniołki do działania. Przed nimi wielka wakacyjna zagadka do rozwiązania.
Książka jest skierowana do młodszych dzieci szkolnych. Ma ładny, pełen ciepła i zrozumienia dla dziecka styl. Trochę tu poezji, sporo realizmu, szczypta fantazji. Mnóstwo trafnych obserwacji z życia wziętych, trochę może niezwyczajnie zagęszczonych w jednym miejscu i czasie, ale taka jest licencia poetica autorki. Na wydarzenia spoglądamy głównie oczami Fredzi. Poznajemy jej myśli i słowa, rozterki i problemy. Nawet te, o których nikomu nic nie mówi. Świat dziecka jest skomplikowany. Musi uczyć się życia, znajdowania sobie własnego miejsca w otoczeniu. Musi doświadczać nie tylko pozytywnych emocji. Ponosić konsekwencje negatywnych myśli i uczynków. Stawać wobec sytuacji niejednoznacznych i zwyczajnie dla dziecka trudnych. W ten sposób poznaje nie tylko świat, ale i siebie. Odkrywa swoje słabości i siłę, dobre i złe cechy charakteru.
Fabuła jest zarazem prosta i skomplikowana. Jej rdzeń wydaje się prosty, ale wątki poboczne są tak rozbudowane, że w sumie otrzymujemy opowieść z szerokim, ciekawym tłem. Jest tu miejsce na wzruszenie, jest na humor. Na poważną mądrość życiową i przymrużenie oka. Fredzia i jej koleżanki uczą się panować nad swoimi emocjami - tymi dobrymi i złymi. Nad egoizmem i samolubstwem, stawianiem wymagań innym i pobłażaniem sobie samemu. Bohaterki książki doświadczają tego, że kłamstwo przynosi korzyść tylko na chwilę, a jego konsekwencje potrafią być długotrwałe. Jest ta opowieść historią o tym, że zbyt często oceniamy innych zbyt ostro, nie rozumiejąc ich punktu widzenia i doświadczeń. Widzimy tylko kawałek układanki i na tej podstawie osądzamy niesprawiedliwie.
Dzieci w tej książce są dziećmi. Używają zasłyszanych i wielkich słów, naśladują dorosłych, ulegają silnym i zmiennym emocjom. Wszystkiego muszą się powoli uczyć, często boleśnie doświadczając życia. Ważne jest, że przesłanie książki jest pozytywne. Że autorka nie tylko pokazuje złożone sytuacje, ale i wskazuje drogi wyjścia z nich. To opowieść o przyjaźni i jej zawiłych meandrach. O tym, jak dobrze jest mieć prawdziwych przyjaciół, którzy nie obrażają się, wybaczają i starają zawsze zrozumieć. O tym, że każdy ma swoje zalety i wady, i że nie zawsze jest łatwo dostrzec je - nawet u osób bardzo bliskich.
Pewnym minusem książki, przynajmniej dla mnie, są ilustracje. Mógłbym je nazwać po prostu rubasznymi. Choć pełne humoru, nie zawsze budzą miłe skojarzenia. Cóż, kwestia gustu i osobistej wrażliwości na taką, a nie inną kreskę.
Nevada – małe miasteczko w stanie Iowa. Ciche, spokojne, w którym nic się nie dzieje, aż do dnia, kiedy tuż sprzed domu Hellen i Williama...
"Stasiek puszcza i kawka biega po podwórku, a że ślepa, bo bez dzioba, to biega w kółko jak pies za własnym ogonem. Ale cyrk, uciesznie.Smolarkowa...