Kobiety, które stworzyły to miasto, ciężko pracujące na trzy zmiany, w upale, w kurzu, w niewyobrażalnym hałasie. Ile ich było? Kto potrafi to ocenić. Wkrótce od powstania Łodzi minie dwieście lat. Ile kobiet w tym czasie oddało swoją młodość i siły temu miastu?
Przyjeżdżały z okolicznych miasteczek i wsi, ale i z Polski Centralnej. Podejmowały pracę w fabryce. Przy krosnach stały po dwanaście godzin dziennie. W ciąży, ukrywając w fabryce dzieci, chore, głodne, zmęczone. Strajkowały, gdy było już bardzo źle. Nigdy nikt nie słyszał o słynnej łódzkiej właścicielce fabryk. Były tanią siłą roboczą. Płacono im połowę tego, co mężczyznom. Schorowane – przesuwano na gorzej płatne stanowiska.
Marta Madejska zapytała, dlaczego Łódź zapomniała o Włókniarkach? Dlaczego nazwała ulicę Aleją Włókniarzy, kiedy wiadomo, że w tym zawodzie dominowały kobiety? Dlaczego nie ma Alei Włókniarek?
Madejska zebrała setki wypowiedzi łódzkich robotnic. To wyjątkowe osiągnięcie, bowiem jej respondentki to kobiety nieprzywykłe do zdawania relacji, do opowiadania o sobie, przekonane, że ich życie nie jest ani odrobinę interesujące. Nie miały odwagi mówić, ale gdy już zaczęły opowiadać, stworzyły obraz, który przeraża. Obraz łódzkiego inferno, w którym wszystko huczało, dudniło, szumiało i zabierało ludzkie życie, dając w zamian odrobinę nadziei na to, że życie może być lepsze.
Łódź wyrosła nagle, to miasto-projekt biznesowy, osadzone w przyjaznym terenie, gdzie nie brakowało lasów i wody. To miasto bez historii, bez rynku, jako placu spotkań, bez wielkiego uniwersytetu, bez przeszłości. Tu wszystko kipiało, wrzało, pędziło naprzód, napędzane niezliczoną ilością gotówki, która napływała z całego świata. Tu historia tworzyła się na oczach mieszkańców, tworzyli ją łódzcy krezusi, gotowi sami siebie postawić na piedestale.
Ale historia nie była dla Łodzi łaskawa. Społeczne przemiany połowy XIX wieku, I wojna światowa, II wojna światowa, PRL nie stworzyły w Łodzi Eldorado. Bogaciło się niewielu, nędzę cierpiały miliony. Głównie kobiet, bo to one pracowały w łódzkich fabrykach, a potem w łódzkich domach, gdzie nie było wody i kanalizacji. W sklepach nie było mięsa, w domach nadziei.
Przez cały ten tom przewija się wciąż ta sama historia. Niepiśmienna dziewczyna, często dziecko, spod Łodzi, trafia do fabryki. Pracuje ponad siły w upale i hałasie. Wychodzi za mąż, rodzi dzieci: jedno, drugie, siódme. Umiera młodo.
I strajki. Łódzkie włókniarki potrafiły strajkować. Nawet przez kilka miesięcy. Często nadaremnie. Ale próbowały. Miały swoje hymny, miały swoje kasy zapomogowe, chciały zmienić swój byt. I za cara, i za PRL. Zawsze na końcu, zawsze nieważne. Zawsze wykorzystywane. 30 lipca 1981 roku ruszyły w marszu głodowym spod katedry. Pod koniec XX wieku łódzkie kobiety i ich dzieci głodowały. Nie trzeba nic więcej dodawać. Przerażające.
Smutna jest ta relacja Marty Madejskiej. Perfekcyjnie przygotowana, dokładna, boleśnie precyzyjna. Nie sposób od niej uciec, odwrócić wzrok. Zapisała ludzkie życie, bez ozdobników, bez tłumaczenia. Człowiek ma przeznaczenie śmierci - powiedziała Anna, urodzona w 1911 roku robotnica fabryczna, której nigdy nie było dane studiować wielkich dzieł teologii ani filozofii. Zanim odejdzie ostatnia łódzka włókniarka, poczytajmy, kim były. I zmieńmy nazwę tej alei. Jak najszybciej.